XVIII Jedenaście

268 22 63
                                    

Przedstawił mu cytaty po południu, kiedy skończyli już zajęcia i wrócili obaj do akademika. Poprzednie wziął z różnych klasyków, celowo unikał Austen. Przyszła pora na ostatni.

— Nie mamy wieczności, ale być może spotkamy się jeszcze w innym życiu. Takim nieco bardziej łaskawym — powiedział powoli i ostrożnie.

— Ładny. Skąd go wziąłeś?

— Nie wiem — skłamał bezczelnie. Ukradłem go tobie. — Wiele dla mnie znaczy.

Uważnie szukał na jego twarzy jakichkolwiek oznak, że pamięta. Zmarszczone brwi, drgnięcie ust, trzepoczące powieki. Nic. Nie znalazł absolutnie nic. Dla Atsushiego był to tylko kolejny ze znalezionych cytatów.

Akutagawa poczuł jakieś dziwne rozczarowanie. To głupie, ale liczył, że być może rozbudzi w nim wspomnienia, bo przechowywanie tego ciężaru samodzielnie zaczynało go przytłaczać.

Był cały czas rozdarty pomiędzy wieloma opcjami. Chciał o wszystkim mu powiedzieć, bo tak byłoby łatwiej, a Atsushi albo by mu uwierzył, albo by go wyśmiał. Ciężar na jego piersi wreszcie by nieco zelżał. Mógł też milczeć, co było trudne, ale bezpieczniejsze. Powinien przede wszystkim nie dopuścić do powtórzenia losu sprzed lat, który przecież był jego winą. Powinien się wycofać, całkowicie odciąć od tego pozornie zwykłego chłopaka, żeby znowu przez niego nie stała mu się krzywda.

Nie wiedział tylko, czy ucieczka jest w ogóle możliwa. Być może los będzie splatał ich ścieżki do skutku. Gdy ucieknie raz, trafi na niego ponownie i ponownie, równie dobrze czas mógł się zapętlić, nie pozostawiając mu wyboru. Żadne nadprzyrodzone zjawisko już go nie zaskoczy.

Miał to szczęście, że Atsushi tego wieczora był zbyt zajęty oglądaniem nowego odcinka jakiegoś serialu, by chcieć z nim rozmawiać. Trochę go to pocieszało – nie musiał się martwić, że rozwinie się coś też z drugiej strony, skoro wystarczyło tak niewiele, by przestał interesować tego chłopaka. To dobrze.

Kończyły mu się pomysły, co powinien zrobić, a czas niestety na niego nie czekał, tylko wciąż bezlitośnie biegł naprzód swoim stałym tempem.

***

Nie mógł spać. Około północy wymknął się z mieszkania, a nogi same poniosły go na Kazimierz. Noc była ciepła, wiał przyjemny wiatr. Delikatny chłód na twarzy pomagał mu ułożyć myśli, których było zdecydowanie za dużo. Nie lubił tego uczucia, miał wrażenie, że zaczyna się dusić od nadmiaru, przyzwyczajony do swojej spokojnej pustki.

Wziął głęboki wdech, ale miał wrażenie, że brakuje mu miejsca w płucach, jakby nagle mieściło się tam mniej powietrza niż zwykle. Zaczynał panikować, próbował zachować spokój, nakazywał sobie kontrolować oddech, bawić się kluczami, guzikiem od płaszcza, zająć myśli czymś innym, ale wciąż był zbyt pełny tych pochodzących nie wiadomo skąd uczuć.

W dodatku niepokój wcale nie zniknął, cały czas czaił się na niego tuż z tyłu świadomości, gotowy wyskoczyć na niego w każdej chwili.

— Nie wyglądasz najlepiej — usłyszał.

Obejrzał się, za nim stała dziewczyna z równo ściętymi czarnymi włosami z grzywką. Widział ją już kiedyś. Nie odpowiedział, był zbyt skupiony na analizowaniu swojego wnętrza. Może i nie uważał zbytnio na lekcjach biologii, ale był pewny, że organy wewnętrzne wypełniały ciało całkiem szczelnie, w środku nie pozostawało zbyt wiele wolnego miejsca. Gdzie więc kryły się jego nagle rozszalałe emocje? Zatykały żyły, płuca, rozpychały żołądek, spowalniały mózg i bkokowały serce. Być może to w ten sposób romantycy umierali z miłości.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz