IV Burza za oknami

374 26 25
                                    

Chłopiec po raz kolejny stracił dom. Miał trzynaście lat i ten niemożliwy do opisania strach w oczach. Znalazł nowy dom, jeśli tylko mógł tak nazwać miejsce, gdzie przyszło mu mieszkać. Wielkie domostwo, mnóstwo pokoi i jeszcze więcej kurzu. Ten osobliwy budynek jawił mu się jako labirynt, który co noc widział w swoich snach. Jego pierwsze spotkanie z przerażającym przywódcą klanu niemalże skończyło się płaczem, ale dzielnie powstrzymywał łzy. Nie posiadał się z radości, gdy odkrył, że jego siostra nie jest równie okrutna. Powitała go tak serdecznie, że chłopiec prawie poczuł, jakby był w tym domu chciany.

Nie minął tydzień, kiedy przypisano mu rolę, którą od teraz miał pełnić: został jedyną osobą, która godna była chronienia siostry głowy rodu, stał się zarazem kimś postawionym wyjątkowo wysoko i niewolnikiem. Nie mógł spuszczać dziewczyny z oka, gdy przebywała poza rezydencją, odpowiadał za nią swoim życiem. Oczekiwano od niego perfekcji, on zaś wychodził tym oczekiwaniom naprzeciw.

— Jesteś jej strażnikiem — oznajmił Syn Smoka. To nie było pytanie, lecz rozkaz.

Tamten moment kładł się w przeszłości chłopca symboliczną wstęgą w księdze życia. Stracił swoje dawne imię, został wyłącznie Strażnikiem. Całe jego jestestwo zredukowano do tej jednej funkcji.

Skłonił się nisko, z pokorą przyjmując swój los. Mógł wybrać posłuszeństwo albo śmierć.

— Nie zawiodę pana.

Miał szczęście, że towarzystwo dziewczyny okazało się zaskakująco przyjemne. Chciała ćwiczyć walkę mieczem, potrafiła dzierżyć ostrze w obu dłoniach. Kiedy jej brat nie patrzył, zaszywali się w pustych pokojach z dala od jego gabinetu i trenowali. Strażnik zdobywał wprawę, a dziewczyna zabijała dłużące się godziny. Wkrótce przestali być dziećmi, chociaż w innych warunkach pewnie nadal by nimi byli.

Dziewczyna wspinała się na wszystkie szczyty i drzewa, które mogła znaleźć, ku uldze swojego brata nawet nie spojrzała na żadnego chłopaka. Jedynie Strażnik został dopuszczony blisko niej, ale ani razu nie podszedł bliżej, niż byłoby to konieczne. Wykonywał swoje obowiązki perfekcyjnie. Kiedy dziewczyna krzyczała z korony drzewa niepochlebne rzeczy dotyczące jej brata, chłopak tylko prosił grzecznie, by zeszła, jednocześnie wyciągając ręce, gotowy ją w każdej chwili złapać. Znali się dwa lata, wiedzieli o sobie wszystko, jednak nadal jak niemożliwa do zerwania błona tkwiła między nimi bariera w postaci różnic pochodzenia.

— Czy miałaby pani ochotę na herbatę? — zapytał ją pewnego poranka.

Burza za oknami nie pozwoliła jej na bieganie po rozległym ogrodzie, więc grali w różne gry planszowe, jedną po drugiej.

— Przestań mnie tak nazywać! — burknęła zirytowana. — Jestem od ciebie młodsza, znasz mnie wystarczająco długo, by mówić mi przynajmniej po nazwisku.

Strażnik uśmiechnął się delikatnie, jakby usłyszał coś niemądrego, ale nie chciał tego okazywać.

— Pani brat twierdzi inaczej.

— W takim razie z nim porozmawiam.

Wstała, zostawiła planszę w połowie ruchu, jej obszerne spódnice zafalowały, gdy pełna złości maszerowała do gabinetu brata. Chłopak nie odważył się iść za nią, znał wynik tej rozmowy, zanim w ogóle się odbyła.

Zamaszyście otworzyła drzwi, nigdy nie szanowała tego, że jej brat może akurat pracować.

— Dlaczego nie pozwalasz mu zwracać się do nas mniej formalnie? — zapytała z wyrzutem.

Syn Smoka doskonale wiedział, o kogo jej chodzi, nie musiała nawet doprecyzować. Miał też gotową odpowiedź.

— Bo nie jest nam równy. — Jego słowa brzmiały fałszem równie wyczuwalnym co nuta dymu w wędzonej śliwce. — Nie należy do rodziny i nie traktuj go jak takową.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz