XI Siedem

270 24 44
                                    

W piątek wieczorem Akutagawa wreszcie odłożył na chwilę zeszyty. Był jednym z tych coraz mniej licznych ludzi, którzy woleli jeszcze papier od notatek na ekranie. Wiedział, że Atsushi planuje coś na weekend, bo poprzednio zamiary pokrzyżował mu przyjazd siostry, wobec czego Akutagawa dostał dwa zadania zamiast jednego, więc w niedzielę znowu będzie musiał słuchać życzeń są jego współlokatora.

Atsushi odsunął zasłonę, którą sam zamontował parę dni temu. Przykleił do sufitu coś takiego, żeby dało się przesuwać materiał. Zazwyczaj pukał w ścianę albo ogłaszał, że wchodzi do drugiej części pokoju, ale tym razem wiedział, jak mało w tym sensu, bo Akutagawa miał założone słuchawki.

Kończył się marzec, więc teoretycznie znali się miesiąc, chociaż mieszkali razem dwa tygodnie.

Widząc stojącego przed granatową żaluzją chłopaka Akutagawa zdjął słuchawki. Podniósł wzrok, ledwo spojrzał na jego sznurowane spodnie od piżamy w kratkę i sprany podkoszulek, skupił spojrzenie na twarzy oraz minie, która definitywnie mówiła, że coś knuje. Jasne, praktycznie białe włosy miał nieułożone, delikatnie się uśmiechał, stukał palcem w ścianę, jego oczy wędrowały po całym pokoju. Był czymś podekscytowany.

— Co chciałeś? — zapytał Akutagawa.

Starał się nie gapić na jego tęczówki, wyjątkowo niezwykłe i niespotykane. To byłoby niegrzeczne.

— Wyśpij się, bo następnej nocy za dużo spać nie będziesz — oznajmił Atsushi, myślami błądził już gdzieś daleko. Nawet nie patrzył w jego stronę. — Wywlokę cię z łóżka choćby siłą.

— Jakie tortury szykujesz?

— Żadne tortury, tylko coś, przez co masz dostrzec piękno zwyczajności. Kimże jest student bez nieprzespanej nocy?

— …Zdrowym człowiekiem? — zasugerował Akutagawa. — Ale dobrze, pójdę wcześniej spać.

Atsushi uśmiechnął się diabolicznie, co ani trochę nie podobało się drugiemu chłopakowi. Kto normalny tak otwarcie manifestuje swoją dziwną radość? Musiał przyznać, że jego ekscytacja tylko przyprawiała Akutagawę o niepokój. Robił wszystko, by w miarę możliwości opierać się jego zamiarom, nie przykładał się do tych głupich zadań, uciekał, gdy przypadkiem widział go na uczelni, pytany udawał, że go nie zna.

Tym razem udało mu się wyślizgnąć z lepkich macek szczęścia codzienności, ale wiedział, że nie uda mu się opierać jeszcze długo.

Ostatnio miał sprawić, że dzięki niemu ktoś się uśmiechnie. Zadanie wydawało się proste, ale wymagało zaangażowania. Wyszedł do parku, jego ciężkie buty dudniły o betonową alejkę. Zdążył okrążyć cały obiekt dwa razy, aż wreszcie zdecydował się zerwać gałązkę kwitnącej mirabelki. Podszedł z nią do obcego chłopaka, który właśnie został odrzucony przez dziewczynę. Stał na środku alejki, z opuszczonymi ramionami, torebką prezentową w dłoni, nie był w stanie nawet się ruszyć. Zapadł się w sobie, chował twarz za jasnymi włosami.

Akutagawa stanął przed nim i podniósł dłoń z gałązką, przez ten ruch parę płatków opadło na ziemię.

— Hej, wiem, że wygląda to prawdopodobnie dziwacznie, ale miałem dzisiaj sprawić, że ktoś się uśmiechnie, a ty wyglądasz, jakbyś tego potrzebował — plątał się w wyjaśnieniach. — Bo widzisz, mam taki zakład, który kiedyś wpędzi mnie do grobu, jest już wieczór, mój czas się kończy, ty wydajesz się wierzyć w te bzdury, które nazywają miłością, to oczywiście minie, ale na razie chyba cierpisz, więc mam kwitnącą gałązkę, która już właściwie jest tylko gałązką…

Nie dokończył, bo chłopak zaczął się śmiać. Otarł łzy z kącików oczu, wreszcie podniósł głowę. Okazało się, że ma zaskakująco przejrzyście zielone tęczówki.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz