Rozdział 1.

216 8 4
                                    

CZĘŚĆ I

Who am I?

Elena

- Opowiedz mi o tym Elena.

***

Strzał
Wrzask.
- Matteo! - upadłam na kolana.

Rozpacz.

Krew.
Mój brat nie żyje.

Krzyk wyrwał się z mojego gardła, przypominając wrzask żalu, jaki człowiek potrafi z siebie wyrzucić tylko raz w życiu. W momencie, gdy jego życie po prostu się kruszy i znika.
Gdy ostatni dech uchodzi spomiędzy ust najważniejszej dla ciebie osoby i już wiesz, że nic nie będzie takie samo.

- Oddychaj razem ze mną, tak? - szeptałam cicho, dociskając dłoń do jego rany postrzałowej. Była cholernie blisko serca, ale przecież nie mogła go przebić. Prawda? - Wdech, wydech Matt. Nie zamykaj oczu. - szloch. Zupełnie jakby kogokolwiek obchodziło to, że łkam nad ciałem brata. - Błagam cię Matt.

Szkarłat owijał moje palce i powoli sprawiał, że jego widok powodował u mnie większy szloch. 
Gorące łzy spadały z moich policzków wprost na słabo poruszającą się klatkę piersiową brata.

Poczułam, jak z mojej twarzy ścierane są łzy. Dłoń chłopaka dotknęła mojego policzka. Była taka cholernie zimna.

- Nie płacz El, nie jestem dobrym człowiekiem, za którym powinnaś tęsknić. - szeptał. Mówił jeszcze ciszej ode mnie.
Brakowało mu sił.

- Nie. - pokręciłam głowa, odsuwając twarz od jego dłoni. - Wezwijcie karetkę! - wydarłam się, nawet nie odwracając wzroku od brata.
A on spoglądał na mnie tymi cholernie pustymi oczami i uśmiechał się, chociaż wcale nie było nam do śmiechu.

- El... - zakasłał, a syknięcie było drugim, co wyszło z jego ust. Docisnęłam dłoń do jego rany. - El przepraszam.

- Zróbcie coś, no! On nie może się wykrwawić... - załkałam. Jak cholernie głupie dziecko, które nie potrafi spojrzeć na rzeczywistość. Które nie umie się z nią pogodzić.

- I co zrobisz Elena? Przecież... przecież tu nie przyjadą. - przełknęłam z trudem, gdy dłoń mojego brata opadła na chłodną ziemię. Złapałam ją w swoją i zacisnęłam palce wokół tych jego. - Szukają was. - ponownie zakasłał.

- Nie mów nic. Będzie dobrze, tylko oddychaj. Oddychaj Matt. - mogłam go uratować. Musiałam, przecież był to mój brat. Mój starszy braciszek, który żegnając się ze mną na lotnisku, dał mi moje ulubione batoniki. Który martwił się o mnie. Który kochał mnie tak, jak ja kochałam jego.

- Nie płacz po mnie za długo... nie jestem dobrym człowiekiem... nie byłem... przepraszam Elena. - chrypiał, a jego słowa dopiero po czasie dotarły do mojej głowy.
Nie mógł tak mówić. Przecież był najlepszym starszym bratem na świecie. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszego.

- Matt. - podciągnęłam nosem, wierzchem dłoni ścierając z niego łzy. Chłopak leżący przede mną przymknął powieki. - Matteo przestań, nie żartuj. - zaśmiałam się sztucznie. Matteo zawsze wybierał najmniej odpowiedni czas na żarty. - Matt...- jednak nawet gdy go upomniałam, nie otworzył ich. - Matt otwórz oczy!

- Tylko na chwilę El. Tylko na chwilę...

Zapominając o całym, otaczającym mnie świecie, pochłonęłam całą swoją energię i oddałam ją Matteo. Chciałabym móc powiedzieć, że to nie była tylko przenośnia. Że moje krzyki w czymś pomogły.

Ale przecież nadzieja już dawno została mi odebrana.

Łkałam tak gorzko i głośno, że nawet nie zwróciłam uwagi na drugą ofiarę tej chorej gry.
Bo Daphne też straciła brata. Straciła swoją ostoję i miejsce, do jakiego chciała i pragnęła wracać.
Spotkałam jej wzrok. Spojrzenie pełne łez, które w tak chory sposób odzwierciedlało moją duszę.

A potem dziewczyna pokręciła głową.
Raphael miał przekręconą głowę, zwróconą ku Matteo. Mój brat również na niego spoglądał spod przymkniętych powiek. Czułam jak ulatuje z niego dusza, co było najpewniej wymysłem mojej głowy. 

This is the end, My Sweetheart #3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz