Rozdział 2.

245 8 1
                                    

Elena

Nie byłam jedną z nich, a jednak wciągnęli mnie w ten chory świat. O kartelach narkotykowych jedynie słyszałam z filmów, lub czytałam o nich książki. Pablo Escobar zapisał się na kartach historii jako jeden z pierwszych tak wybitnie wyrachowanych bossów. Jednak nie myślałam, że ktoś jego pokroju dalej stąpa po tej ziemi.

A teraz wpatrując się w biały sufit nad moją głową, stukałam w ramę łóżka palcami, odliczając kolejne sekundy do wyjścia z izolatki. I zachowywałam się  zupełnie tak, jakbym to nie ja jeszcze pół roku temu wciągała skruszone ekstazy w mieszance z kokainą.

Cóż za ironia, siedzieć na odwyku i wspominać chwilę moich załamań psychicznych.

Na własne życzenie się tam wpakowałam,
Chociaż wolałam myśleć na odwrót, że siedziałam tam przez tą idiotkę.

Nie miałam pojęcia, jakim cudem dziewczyna, z którą jeszcze parę miesięcy temu ćpałam na jednej z imprez w Rzymie, teraz trafiła do jednego ośrodka wraz ze mną. Denerwowało mnie to niemiłosiernie, bo jej zdaniem skończyłam tak jak ona — a to przecież była gówno prawda.

W porównaniu do niej nie byłam wcale obłąkana. Nie byłam też kurwa uzależniona, miałam w tym miejscu specjalne traktowanie, nie tak jak Zoey. Pieprzony plebs zalazł mi za skórę, bo jako jedyna tutaj, wiedziała o moich powiązaniach z kartelem oraz Riverem. To wszystko zebrało na wadze, gdy dzisiaj w sali relaksu ktoś postanowił włączyć ten cholerny telewizor i pierdolone wiadomości pojawiły się na jego ekranie. Głos i słowa tego prowadzącego już na zawsze zostaną w mojej pamięci.

Tak samo jak posmak krwi w ustach i ból po niedokładnym, prawym sierpowym, jakim obdarzyłam Zoey.

***

Skupiłam się na swoim notatniku. A przynajmniej udawałam, że był mój.
Był to bowiem dziennik Ashera, który był w moich rzeczach, jakie przywieziono mi na samym momencie mojego pobytu. Jego wpisy dalej kuły mnie w oczy i serce, którego starałam się udawać, że nie mam.

Bo nie chciałam już kochać człowieka, który odebrał mi kogoś tak bliskiego. Kogoś ta dla mnie ważnego. On pociągnął za spust i sprawił, że ostatni dech zabrany przez Matteo, był jego winą. Krew, jaka zalała ciało mojego brata, była krwią, którą na rękach nosił on.

Mój mąż.
Prychnęłam w myślach na to stwierdzenie. Było to chore i pragnęłam wymazać ze swojej pamięci ten haniebny błąd, jaki popełniłam. Zaślepiło mnie uczucie, które dawno temu powinnam uznać za wymysł ludzkości.
A jednak mu się poddałam.

A to, że cholernie mnie to w późniejszym czasie bolało, było tylko moją własną nauką na błędach.

Wysoka i chorobliwie szczupła dziewczyna siedząca ze mną w tej samej sali, wstała ze swojego miejsca na fotelu i odłożyła książkę na bok. Czytała ją od wielu godzin i byłam ciekawa, o czym opowiadała, że tak ją pochłonęła.

Moje spojrzenie podążyło za dziewczyną, która przeszła koło różowo włosej Zoey, siedzącej w rogu kanapy, naprzeciwko telewizora. Dziewczyna zabrała ze stolika obok pilot. Uruchomiła urządzenie, na co jedynie westchnęłam i wróciłam w spokoju do czytania wpisów Ashera.

Skupiłam się na tych sprzed naszego pierwszego spotkania oraz całej naszej relacji, oraz tych, które jak się okazało, z tyłu dziennika były wpisane dziecięcym pismem na pobrudzonych od różnych płynów kartkach.
Po datach rozpoznałam, że autor musiał mieć niespełna dziesięć lat. A potem i więcej.

12.07.2010
Dziś są moje dziesiąte urodziny
Tata obiecał, że nie będzie dziś krzyczał na mamę
A mamusia miała zrobić dla mnie tort w kształcie Iron Mana. Uwielbiam Iron Mana, to mój ukochany superbohater. Gdy dorosnę, będę taki jak on. Nie pokonany.

This is the end, My Sweetheart #3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz