Rozdział 14.

152 7 1
                                    

Asher

Wanna w łazience pokoju motelowego nie była zbyt duża. Siedząca na środku niej, skulona Elena, miałem wrażenie, że na nowo odcięła się od tego co działo się wokół niej. Polewałem jej ciało letnią wodą, która zmywała z niej wszystko, co w ciągu dwóch dni przeszła — zarówno wewnątrz siebie jak i z mojej winy.

Chociaż miałem wrażenie, że obie te rzeczy się ze sobą wiązały.

- Dlaczego w ogóle znalazłam się w waszym pokoju? - wymamrotała, oglądając swoje paznokcie. Parę z nich było złapanych, a jeden nawet kompletnie odpadł. Nie skomentowałem jednak ich wyglądu, a jedynie westchnąłem, nim zebrałem się na odpowiedź.

- Rick siedział w barze na dole i wracał z butelką koniaku oraz orzeszkami, gdy bawiłaś moją bronią. - odchrząknąłem, przejeżdżając dłonią z pianą po plecach kobiety. - Znowu.

- Spierdalaj, sam mnie do tego zmusiłeś. - prychnęła praktycznie od razu w odpowiedzi, nawet na mnie nie spoglądając. Jej bojowe nastawienie do mojej osoby i gotowość do działania w dziewięćdziesięciu procentach sytuacji, w jakich na chwilę traciłem przy niej kontrolę, sprawiało, że w moje głowie zaczęły pojawiać się znaki. Zdawałem sobie sprawę, że w jakiś sposób zmusiłem ją do podjęcia takiej postawy.

Ale dlaczego tak bardzo upierała się przy tym, że mnie nienawidzi, skoro sama do mnie lgnęła?

- Nikt poza Rickiem nie usłyszał huku wystrzały? - przeniosła jednak po chwili spojrzenie zmęczonych oczu. Mokre kosmyki włosów opadały jej na czoło, sprawiając, że wyraz jej twarzy stawał się niewinny. Zatraciłem się w spojrzeniu kobiety, którą darzyłem dziwną mieszanką uczuć wywołujących we mnie wręcz wymioty.

Dopiero po chwili dotarł do mnie sens wypowiedzianych przez nią słów.

- Nawet jeśli to nie sądzę, żeby rodzina Crabtree była zdziwiona takim hukiem. - wzruszyłem ramionami, widząc niezrozumienie na twarzy Russo. - Ten motel jest własnością rodziny Ricka. - uśmiechnąłem się delikatnie i poprawiłem swoją pozycję na krawędzi wanny. Oczy Eleny rozszerzyły się, a ja nie potrafiłem powstrzymać się również w tamtym momencie od szczerego parsknięcia śmiechem na jej zdziwienie. - Zresztą jak wiele innych właśnie na takich odludziach.

- Rick jest bananowym dzieckiem, a babra się w tym chorym świecie? - jej pytanie wytrąciło mnie delikatnie z równowagi, jakiej nabrałem podczas tej chwili. Zacisnąłem swoją szczękę i poczułem, jak uśmiech schodzi z moich ust.

- Trochę hipokryzja, nie uważasz? - spytałem z lekkim przekąsem, czując jednocześnie, jak dziewczyna się spina. - Sama masz idealną rodzinkę, a siedziałaś w Santa Monica w tym wszystkim razem z nami. - mówiłem, nie zważając na swoje słowa. Wypadały z moich ust i starały się ranić to co jeszcze nie zostało roztrzaskane. Mimo to kontynuowałem. Zupełnie ignorując łzę, spływającą po jej policzku. - Nie wiesz o nim praktycznie nic, Elena. Nie sądzę, żeby on kiedykolwiek podzielił się z tobą swoją historią. Ale wiedz, że nikt dobrowolnie nie siedzi w tym gównie.

Brunetka wydawała się być zmieszana moimi słowami, a mnie rozsadzały emocje. Nie tolerowałem wielu rzeczy, ale kłamstwa i oceniania mnie czy mojej rodziny były dwiema rzeczami, za które potrafiłem zabić, gdy ktoś poczuł się zbyt pewnie.

Żadne z nas się więcej nie odezwało. Ja zostawiłem dziewczynę samą w łazience, a ona miałem wrażenie, że ponownie wyłączyła się ze świata realnego. Nie siedziałem przy niej cały czas. Nie wiedziałem, jak wiele dokładnie się zmieniło, ale jedno zauważyłem już od początku naszej znajomości.

Elena Russo zatracała się w swoich myślach i tym, co mówiła do niej podświadomość. Nie siedziałem w jej głowie i nie pilnowałem jej, ale byłem pewien, że to odcinanie się od rzeczywistości wcale nie było dla niej dobre. Można było powiedzieć, że wiedziałem to z autopsji.

Zamknąłem drzwi od pomieszczenia, w jakim Russo została sama i wszedłem w głąb pokoju hotelowego. Dwa osobne łóżka wcale mi nie odpowiadały, ale pokój Eleny, który sama sobie wybrała, zajął Rick. Usiadłem na jednym z materacy i oparłem łokcie o swoje przedramiona.

To wszystko było popierdolone.
To, co działo się ze mną. Z nią. Z nami i ze wszystkim wokół nas.

Schowałem twarz w dłoniach i wciągnąłem ze świstem powietrze, szukając w swojej głowie rozwiązania. Czegoś, co chociaż w jakiś sposób ułatwi mi trzymanie ej przy sobie.

Ona nie miała wyjścia. W tym świecie nie ma rozwodów, zerwań czy rozejścia się w swoje strony. Jedyne co może rozdzielić łączący nas akt małżeństwa to śmierć. Ale ona doskonale wiedziała, że nie pozwolę jej przy mnie umrzeć. Że prędzej to ja dostanę kulkę między oczy, niż ona przestanie przy mnie oddychać.

This is the end, My Sweetheart #3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz