Rozdział 7.

229 5 0
                                    

Larissa
Wrzesień, 2021

Złapałam Cole'a za rączkę i poprawiłam torbę na swoim ramieniu, gdy wysiadając z samochodu pod odpowiednim adresem, dokładnie przyglądałam się dużemu, białemu domowi najpewniej jednorodzinnemu.

Sporo drzew wokół, sam dom stał na uboczu, ogrodzony wysokim płotem i bramą, przy której widziałam małą kamerę.
Przełknęłam z trudem, łapczywie zabierając kolejne oddechy.

- Mamo? - przeniosłam swoją uwagę na sześciolatka, który trzymając moją dłoń, ciągnął za nią nieznacznie w dół. Chłopiec miał na plecach swój szkolny plecak oraz małego misia w dłoniach.

Nie potrafiłam się odezwać. Nie umiałam powiedzieć nawet słowa w stronę własnego dziecka.
Nie powiedziałam do niego nic, nawet gdy płakał i chciał się do mnie przytulić podczas trasy. Gdy chciał, aby jego mama powiedziała mu, co się dzieje.

A przecież nie był głupi. Wiedział, co się dzieje, gdy zabrałam go z domu nad ranem.

- Mamo, czy pójdę dziś do szkoły? Jest bardzo wcześnie. - powiedział, pokazując na swój zabawkowy zegarek, który wskazywał cały czas tę samą godzinę. - Pani w szkole nas ostatnio, że gdy wcześnie wstajemy, to oznacza, że musimy wypełnić swoje obowiązki, wiesz?

Skinęłam jedynie głową w jego stronę i niemrawo się uśmiechnęłam. Jakaś gula urosła w moim gardle i nie pozwalała mi się odezwać. Blokowała każde słowo, jakie chciałam, aby wyszło spomiędzy moich warg.

Pociągnęłam synka w stronę domu Adama Crusta i zadzwoniłam dzwonkiem przymocowanym do bramy wjazdowej. Spojrzałam centralnie w kamerę i poprawiłam pasemka swoich włosów opadające na moją twarz.

Byłam gotowa, prawda?
Bałam się już za długo, aby dalej tak żyć.
Byłam gotowa, prawda?

Do moich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk otwieranego zamka, który po chwili zlał się z piskiem otwieranej bramy. Rozsunęła się przede mną, a gdy spoglądałam, jak żelastwo powoli się porusza, przede mną stanął on.

We własnej osobie, mimo że tak naprawdę nigdy go nie poznałam. Zadzwonił do mnie, a ja nie wiedziałam.
Nie wiedziałam, że ma cokolwiek wspólnego z moim bratem. Że wie gdzie jest Asher i czym się zajmuje. Co mu grozi i czy to, co mówią media, jest prawdą.

Bo ja nie chciałam wierzyć, że mój braciszek, Ash, którego wyrzuciłam na próg z naszego domu, postanowił brać udział w nielegalnym gównie.

Nie byłam dumna z tego. Nie chciałam, aby to wszystko tak się potoczyło.
Miałam dwadzieścia lat, gdy zostałam sama z piętnastoletnim chłopcem, a naszym życiem zainteresował się John.
I tak bardzo żałowałam, że posłuchałam Harrisona. Że pozwoliłam mu na wtargnięcie do mojego życia i kierowanie nim tak, jak mu się żywnie podobało.

Był apodyktyczny. Agresywny. Kontrolował każdy skrawek mojego życia od blisko siedmiu lat.
A ja dopiero w tamtym momencie, stojąc przed domem Crusta, przejrzałam na oczy, chcąc ratować coś, co już dawno płonęło niepojętym ogniem.

***

Brązowa skóra kanapy, na jakiej siedziałam, powoli drażniła moją skórę na ramionach. Niepewnie spoglądałam w telewizor, wiedząc, że John zaraz wróci z posterunku.

Szukał go.
Szukał mojego brata, chociaż nie miał zielonego pojęcia, że Asher nim był.
Zapamiętał go jako małego gówniarza, gdy siedem lat temu stanął w drzwiach naszego rodzinnego domu i kazał mu po prostu wyjść. Wyrzucił na próg mojego piętnastoletniego brata, a ja nie oponowałam. Myślałam, że to będzie dla mnie dobre. Że będzie dobre dla nas.

A teraz żałowałam każdego dnia spędzonego przy tym człowieku.

Cole spał w swoim pokoju, więc miałam nadzieję, że nie ważne, jaka awantura się nie wytworzy, John będzie na tyle odpowiedzialny, że nie będzie krzyczał.

A jeśli ma mnie uderzyć, to modliłam się, aby tylko nie w świeżą ranę. Nie chciałam iść do lekarza, bo wszyscy by pytali. Wszyscy chcieliby wiedzieć, a ja nie mogłam nic powiedzieć.
Siedziałam cicho jak mysz pod miotłą. Od siedmiu lat nie byłam tą Larissą, jaką poznał John. Jaka przez pół roku potrafiła zająć się Asherem, domem i pogrzebem rodziców. Odpychałam wszelkie plotki, radziłam sobie najlepiej, jak potrafiłam i utrzymywałam nas oboje. Byłam silna.

Ale po tamtej silnej Lari nie było już nawet prochu. Zniknęła w nim, a zdmuchnął go mocniejszy podmuch wiatru.

This is the end, My Sweetheart #3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz