W domu było nadzwyczaj cicho. Ted Wheeler w salonie wertował gazetę. Karen Wheeler wyszła, aby odwiedzić jedną ze swoich przyjaciółek. Nancy rozmawiała przez telefon z Jonathanem, który wyjechał za miasto w sprawie rozmowy o pracę w lokalnych gazetach. Starał się o tą samą posadę w kilku miejscach, jednak nigdzie nie znalazła się osoba zainteresowana zatrudnieniem go. Tym razem Jonathan był przekonany, że dobrze wypadł przed redaktor naczelną, która prowadziła proces rekrutacji nowych pracowników. Nancy zastanawiała się, czy rzeczywiście poszło mu lepiej niż dotychczas, czy po prostu chłopak chce sam siebie o tym zapewnić. Podejrzewała, że jednak drugie założenie mogło być tym prawdziwym. Nie miała jednak mu tego za złe. Doskonale rozumiała, że problemy i zmartwienia, które ciągną się za nimi sprawiają, że każdy chce osiągnąć choć minimalny sukces, aby przez chwilę posmakować poczucia stabilizacji.
Mike kolejny dzień spędzał w swoim pokoju. Miał wrażenie, że minęło kilka lat od kiedy ostatni raz przebywał na dworze. Powoli przestawał czuć, że jest sobą. Powstała gruba ściana pomiędzy jego ciałem, a duszą, której nie umiał zburzyć. Nie miał siły walczyć, więc poddał się. Jego myślami zawładnęły emocje, których nie umiał opanować i wyciszyć. Nic nie było w stanie stłumić żalu i bólu, które odczuwał.
Rozpacz zastąpiła wściekłość i, jak się okazało, była ona o wiele gorsza. Wieczorami, kiedy leżał w łóżku zastanawiał się, co by było, gdyby to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Potem w jego głowie pojawiało się pytanie, co konkretnie miałoby się nie wydarzyć. Nie mógł na nie odpowiedzieć, choć usilnie próbował. Wtedy wracała złość i była jak powietrze dla tonącego. Stanowiła swojego rodzaju ulgę, przerwę między falami smutku.
Z dnia na dzień coraz bardziej nienawidził siebie za to, co zrobił. Chociaż z początku wydawało mu się to dobre, to nie potrafił już nakłonić się do uwierzenia w słuszność tej decyzji, już jakiś czas temu przestał w to wierzyć. Zrozumiał, że wmawiał sobie tą wersję wydarzeń tylko po to, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia.
Dokładnie nie wiedział, w którym momencie zdecydował się pójść do domu Byersów, ale kiedy zrozumiał, dokąd idzie, nie zawrócił, tylko przyspieszył kroku. W kilkanaście minut później znalazł się pod drzwiami wejściowymi. Kiedy tylko zapukał ogarnęły go wątpliwości. Błagał, aby nikt nie usłyszał jego pukania, lub żeby nikogo nie było w domu. Rzeczywiście odpowiedziała mu cisza. Złapał się na tym, że odczuł niepokój, a nie ulgę, jak się spodziewał. Nacisnął klamkę. Zamknięte. Nie chciał odejść. Wiedział, że jeśli teraz wróci do domu to już tutaj nie przyjdzie. Obszedł dom od drugiej strony, tak że znalazł się pod oknem pokoju Willa, było otwarte. Podskoczył i podciągnął się na parapet. Przerzucił nogi na drugą stronę i powoli opuścił się na podłogę.
To, co zobaczył sprawiło, że serce chłopaka na chwilę przestało pracować. Krew odpłynęła z jego twarzy, a nogi ugięły się pod jego ciężarem. Po całej podłodze rozrzucone były kawałki szkła. Źródłem tego bałaganu była pęknięta żarówka. Przy nodze biurka zauważył również połamany ołówek. Na środku pokoju bezwładnie leżał Will.
Mike uklęknął przy chłopaku, pochylił się nad jego twarzą, aby sprawdzić, czy oddycha. Usta bruneta poruszały się w nieregularnym rytmie. Panika, która wzbierała w chłopaku już od jakiegoś czasu, teraz znalazła ujście w postaci dekoncentracji, drżących dłoni i zamglonego wzroku. Czarnowłosy na chwilę odsunął się od Willa, aby zebrać myśli i znaleźć sposób, aby pomóc chłopakowi. Zauważył, że dłoń bruneta jest zaciśnięta, a z pomiędzy jego palców wystaje papier. Mike ostrożnie uwolnił kartkę z ręki chłopaka.
Był to obrazek przedstawiający śliczny ogród. Mimo że był pognieciony, bez trudu można było dostrzec dopracowane detale. Chłopak nie mógł oderwać wzroku od dzieła, było w nim coś przyciągającego, ale jednocześnie odpychającego i niepokojącego. Wpatrywał się w rysunek. Był jak w transie. Dopiero po kilku dłuższych chwilach odłożył kartkę na bok i ponownie skupił się na brunecie.
Oczy Willa były lekko uchylone, ale nie widać było w nich tęczówek. Dostrzec można było jedynie białka oczu. Jego twarz w każdej kolejnej chwili zdawała się być coraz bardziej blada. Przez uchylone drzwi chłopak dostrzegł, że światła mrugają, na zmianę gasnąc i zapalając się.
Vecna.
~~~~~~~~~
On był w pobliżu. Czuła jego obecność. Nie było żadnej drogi ucieczki. Drzwi, przez wcześniej weszła do pokoju z tęczą, zniknęły. Zupełnie, jakby nigdy ich tu nie było. Na ich miejscu pojawiły się pasy kolorów, odpowiadające odcieniom tęczy. Dookoła w nieładzie leżały wszelkiego rodzaju zabawki i gry. Nie było słychać nic poza trzeszczeniem żarówek i ciężkimi krokami. Kroki jednak zdawały się znajdować się poza obrębem pomieszczenia. Jakby ktoś chodził w ścianach. Ktoś ciężki i postawny. Wiedziała, że to był on.
Wiedziała, że jest w pokoju, zanim go zobaczyła.
~~~~~~~~~
Wyczuwał jego obecność za swoimi plecami. Z każdą sekundą był coraz bliżej. Kompletnie sparaliżował go strach. Nie był w stanie odwrócić się, aby zobaczyć kto, jeszcze stoi w korytarzu, a co dopiero podjąć próbę ucieczki.
W pewnym momencie gdzieś w oddali słychać było trzask i coś upada na podłogę. Huk metalowych drzwi. Kroki na korytarzu. Był coraz bliżej. Jedyną szansą żeby uciec, były ostatnie drzwi, których jeszcze nie próbował otwierać.
Zmusił się do zrobieniu kroku w przód. Stanowczo nacisnął klamkę, a drzwi od razu otworzyły się, ukazując przestronne pomieszczenie, w całości wyłożone szarymi płytkami.
Kiedy tylko przekroczył próg, wejście zamknęło się i zniknęło. Chłopak próbował odnaleźć zaginione drzwi, ale dotykał tylko zimnych płytek o nierównej powierzchni. Na chwilę ogarnęło go uczucie paniki, ale wraz z nim pojawił się cień nadziei, że teraz jest bezpieczny. Henry nie ma prawa go tu znaleźć, prawda?
Ale to on znalazł Henry'ego.
~~~~~~~~~
W milczeniu klęczał obok ciała chłopaka. Cały czas obserwował klatkę piersiową Willa, która lekko podnosiła się i opadała. To jedyne, co mógł na razie zrobić. Nie kontrolował łez, które płynęły po jego twarzy i spadały na koszulkę Willa, zostawiając po sobie drobne, wilgotne plamy.
Ciszę przeszył rozdzierający krzyk. Twarz Willa wykrzywiona była w wyrazie bólu i przerażenia. Jego dłonie drżały, a pierś unosiła się i opadała szybko. Działo się coś bardzo niedobrego. Willowi działa się krzywda, a on nie mógł nic z tym zrobić. Nie mógł mu pomóc. Znowu.
Delikatnie ujął dłonie chłopaka w swoje. Nie bardzo wiedział, czy bardziej chce uspokoić siebie, czy jego, choć był nieprzytomny.
,,Will, nie możesz mnie zostawić. Niewiele decyzji, które podjąłem były słuszne. Nie dbałem o naszą relację. Mówiłem rzeczy, które cię raniły. Swoimi czynami sprawiałem, że czułeś się jakbyś nie zasługiwał na szczęście. Ale tak naprawdę nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo zmieniasz moje życie, jak bardzo cię potrzebuję. Nie rozumiałem tego wcześniej, ale nie wystarcza mi bycie przyjaciółmi. Mówiąc ci, że powinniśmy o tym zapomnieć, byłem przekonany, że tak będzie lepiej nie dla nas obu, a tylko dla mnie. Prawda jest taka, że bałem się, że to ty mnie zostawisz, że uznasz to, co dla mnie jest tak ważne, bez czego nie wyobrażam sobie życia, za pomyłkę, błąd. Myślałem, że jeśli zakończę to pierwszy sprawi mi to mniej bólu, ale się myliłem. Musisz wiedzieć, że kiedy trzymam cię za rękę czuję, że tak powinno być. I tak naprawdę nie żałuję niczego, co zrobiłem, bo to wszystko doprowadziło mnie tutaj, do ciebie. Kocham cię, Williamie Byersie."-oddech chłopaka ustał i pokój znowu zalała fala ciszy.
CZYTASZ
I wonder why ||Byler||
FanfictionOprócz dźwięku kropel deszczu uderzających o asfalt, słychać było jedynie oddechy dwóch chłopaków, leżących na ziemi, wdychających zapach miasta, trzymających się za ręce, żyjących w strachu przed tym, co się wydarzy, nie do końca zdających sobie sp...