Make me breathe again

156 11 27
                                    

Siedział na łóżku. Potrzebował kilku minut, żeby przyzwyczaić się do światła, które go otaczało. Zdał sobie sprawę, że nie wie, gdzie jest. Ostatnie, co pamiętał to moment, w którym razem z Jonathanem wbiegli do sypialni. Zobaczył mamę. Nie mógł wymazać z pamięci obrazu Joyce. Kobieta leżała na łóżku nieprzytomna. Miała przymknięte oczy, a usta rozciągnięte w wyrazie jakby przerażenia. Na całym jej ciele znajdowały się rany, z których powoli sączyła się krew. Nie wiedział, jak poważne były obrażenia. Co ważniejsze, skąd się wzięły. Od razu odrzucił scenariusz, że Hopper to zrobił. On nie mógł tego zrobić. Wspomnienia powoli wracały. Przypomniał sobie, że mężczyzna był równie przerażony, co oni. Nagle ogarnęło go uczucie wstydu, że mógł posądzić Hoppera o coś tak okropnego. Kochał Joyce i nigdy by jej nie skrzywdził, choćby nie wiem co.

Chciał oderwać od siebie scenę, którą zobaczył kilka godzin temu. W zasadzie to nie wiedział ile czasu upłynęło. Może minęły dni. Wziął kilka głębokich wdechów i wydechów, aby trochę opanować natłok myśli. Postanowił dowiedzieć się, gdzie jest. Rozejrzał się dookoła. Pomieszczenie, w którym się znajdował z pewnością nie było częścią jego domu. Ściany były w kolorze wyblakłej, chorobliwej zieleni. W niektórych miejscach farba odchodziła od muru. W kącie stało krzesło, było szare tak, jak wszystko w pokoju. Prawie od razu zrozumiał, że był w szpitalu. Do przedramienia przypiętą miał opaskę z igłą, która doprowadzała do jego żył kroplówkę. 

Nigdy nie przepadał za szpitalami. Po tym, jak wrócił z drugiej strony co tydzień, a czasem częściej, musiał odwiedzać mnóstwo gabinetów lekarskich w laboratorium. To miejsce wydawało mu się zimne i straszne. Wszystko tam było obce, co czyniło całe wizyty jeszcze bardziej okropne i przerażające. Konsultacje z lekarzami skończyły się wraz z upadkiem Starcourt, ale strach pozostał. Głęboko ukryty w chłopaku. Will uważał swój lęk za zupełnie nieuzasadniony i zbędny, ale nie mógł się go wyzbyć, ani w żaden sposób go powstrzymać.

Usłyszał przyciszone głosy na korytarzu. Jonathan i Hopper tam byli. Musieli być. Co jeśli jednak to nie oni. W głowie chłopaka wykiełkował cień niepokoju. Starał się uspokoić, ale jedna myśl ciągnęła za sobą lawinę następnych. Wrócił obraz Joyce leżącej w kałuży krwi. Ogarnęło go uczucie paniki, którego nie był w stanie opanować. Jego oddech przyśpieszył, a ręce zaczęły się trząść. Gwałtownie usiadł. Poczuł, jak opaska z kroplówką odpada z jego ramienia. Przy łóżku stały jego buty. Szybko je ubrał i ruszył do drzwi. Kręciło mu się w głowie. Na chwilę się zatrzymał, aby złapać równowagę, po czym ruszył dalej. Wyszedł na korytarz. Nie zdążył za wiele zobaczyć, bo burza czarnych loków zalała mu twarz. Niepewnie odwzajemnił uścisk chłopaka, który dopiero po dłuższej chwili odsunął się od niego. Skąd Mike nagle się tu wziął? Nie był w stanie dojść do żadnej sensownej odpowiedzi. Nie bardzo go to interesował. Cieszył, że czarnowłosy tu był. Poczuł się odrobinę pewniej. 

,,Gdzie jesteśmy?"-znał odpowiedź, ale chciał się upewnić. W jego głowie aktualnie nic nie miało sensu, ani racjonalnego wytłumaczenia. 

,,W szpitalu. Przyjechaliśmy, bo zemdlałeś i mama..."-Jonathan nie musiał kończyć, na chwilę zapanowała kompletna cisza. Will spostrzegł, że Mike patrzy na niego niepewnie, jakby brunet miał w każdej chwili znowu osunąć się na ziemię i stracić przytomność. Rzucił mu słaby, prawie niezauważalny uśmiech. Chciał go zapewnić, że na razie jest w porządku i nie musi się martwić.

,,Ona też tu jest?"-nikt nie śpieszył się, żeby mu odpowiedzieć.

,,Tak, ale nie możemy do niej iść."-tym razem odezwał się Hopper. Will jeszcze nie widział go tak zdenerwowanego, nawet podczas poszukiwań Nastki. 

,,Co to znaczy, że nie możemy? Ja muszę ją zobaczyć."-głos chłopaka się załamał, poczuł, że łzy napływają mu do oczu. 

,,Wierz mi, że nic nie jestem w stanie zrobić."-mężczyzna przejechał ręką po twarzy.

I wonder why ||Byler||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz