Just tell me that you're allright

67 5 14
                                    

Kilka godzin, które spędzili w poczekalni zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Hopper i Joyce pojechali do domu, żeby spakować ubrania dla Willa i Nastki, w razie jakby mieli się obudzić, a ich wizyta w szpitalu, przedłużyć. Namawiali Mike'a i Max, aby wrócili do domu, ale oni nie chcieli o tym słyszeć. Na zewnątrz słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zostawiając za sobą czerwone, pomarańczowe  i purpurowe smugi, które tworzyły na niebie przyjemną dla oka mozaikę. Mike wpatrywał się w okno na drugim końcu szpitalnego hallu. W fotelu obok siedziała śpiąca Max. Dziewczyna zasnęła kilka minut wcześniej. Nie miał jej tego za złe. Sam był wyczerpany. Jednak mimo zmęczenia, jego umysł pozostawał w stanie ciągłego czuwania. Zmysły wyostrzone. Mięśnie napięte. Zupełnie jakby oczekiwał na atak, który mógł nadejść niespodziewanie, z każdej strony. Nie mógł pozwolić sobie na sen. 

Umysł chłopaka rozsadzała niepewność. Znalazł się w sytuacji, która napawała go strachem, strachem o to, co się wydarzy. Na miejscu obok Max niespokojnie poruszyła się przez sen. Nie myślał o niczym konkretnym. Po prostu był i pozwalał, aby wszystkie uczucia wzbierały w nim, po czym opadały i znowu wzbierały. Niczym fale. Kiedy byli młodsi rodzice często zabierali jego, Holly i Nancy nad jezioro, kawałek za miastem. To był jedyny czas, kiedy tata pozwalał im włączyć radio i podgłośnić muzykę tak bardzo, jak tego chcieli, a potem śpiewać, aż będą ich bolały gardła. Mama cały czas była uśmiechnięta, dużo się śmiała, od słońca miała zarumienione policzki. On i Nancy prawie całe dnie spędzali w wodzie, urządzając wyścigi, chlapiąc siebie nawzajem i skacząc z pomostu. Spróbował przypomnieć sobie uczucie, które krople wody wywoływały na jego skórze. Chłodne, przyjemne, dające ukojenie. 

Do poczekalni wszedł mężczyzna, w wieku około trzydziestu lat. Rozejrzał się po pomieszczeniu i skierował w stronę recepcji. Clarissa, kobieta, która stała za ladą, rzuciła mu przelotne, znudzone spojrzenie, po czym wróciła do porządkowania folderów z danymi pacjentów. Mężczyzna uśmiechnął się uprzejmie i odchrząknął, sprawiając, że recepcjonistka podniosła na niego wzrok. 

Po krótkiej rozmowie, mężczyzna zajął miejsce na fotelu obok wejścia. W milczeniu położył sobie na kolanach torbę, z którą przyszedł i zaczął w niej czegoś szukać. W końcu wyciągnął ze środka książkę, którą rozłożył i zaczął czytać, spokojnie przewracając strona za stroną. Mike spod przymkniętych powiek przyglądał się ruchowi kartek. 

Po jakimś czasie na szpitalnym korytarzu wybrzmiało imię i nazwisko mężczyzny, Michael Arellano, ten wstał i szybkim krokiem odszedł w głąb szpitala, zostawiając na swoim fotelu jakiś przedmiot, którego Mike nie mógł zobaczyć z takiej odległości.

Podniósł się i podszedł do miejsca, w którym przed chwilą siedział mężczyzna. Na wytartym, pożółkłym materiale leżała niewielkich rozmiarów książka. Chłopak przez kilka chwil wahał się, po czym szybkim ruchem podniósł przedmiot i nie oglądając się za siebie, wrócił na swój fotel.

Tomik poezji. Nie czytał wierszy. Nie umiał ich zrozumieć, nie potrafił znaleźć prawdziwej intencji autora, a przecież o to w czytaniu wierszy chodzi, prawda? Teraz jednak delikatnym ruchem, jakby z namaszczeniem, otworzył książkę i przebiegł wzrokiem po linijkach tekstu zapisanych na pierwszej stronie. Przeczytał drugi raz, a potem trzeci, i jeszcze kilka razy. Każdy wers, każde słowo zdawało się wskakiwać na swoje miejsce i układać w sensowną całość. Przewrócił stronę.

Czasami Lucas i Dustin nie mogli odwiedzić Mike'a. Wtedy przychodził do niego tylko Will. Robili różne rzeczy. Czytali komiksy, oglądali filmy z kolekcji pana Wheelera, lub rozmawiali o wydarzeniach danego dnia. Najczęściej jednak leżeli na podłodze w pokoju Mike'a i wpatrywali się w sufit. Will otwierał wtedy książkę, którą akurat miał przy sobie i czytał ją na głos, a Mike słuchał, czasem bardziej, czasem mniej, uważnie. Zdarzało się, że chłopak przynosił krótkie tomy poezji, które znajdował w miejskiej bibliotece. Wtedy nie tylko czytał je, ale też opowiadał czarnowłosemu, o czym jego zdaniem mówi określony tekst, i zadawał mu różne pytania. Mike nigdy tego przed sobą nie przyznał, ale od zawsze czerpał przyjemność z tych spotkań. Napawały go spokojem i dawały coś w rodzaju ukojenia. On, Will i ich wiersze przeciwko całemu światu.

Jedno popołudnie pamiętał szczególnie. Tego dnia w odwiedziny przyjechał ojciec Willa, Lonnie. Nikt z rodziny Byersów nie cieszył się z tej wizyty, ale podczas sprawy rozwodowej sąd orzekł, że mężczyzna co jakiś czas ma prawo odwiedzić swoje dzieci. Wobec tego Joyce nie mogła zabronić mu spotkania z synami. 

Lonnie i Will pokłócili się. Trwała wtedy burza. Co jakiś czas niebo rozświetlały błyskawice. Na ulicach zbierała się woda, której studzienki nie były w stanie pomieścić. Po szybach płynęły szerokie strugi deszczu. Na progu domu Wheelerów pojawił się Will. Jego ubrania lepiły się do ciała pod wpływem deszczu, drżał z zimna i strachu zmieszanego ze złością. Przebrał się w suche ubrania, które dał mu Mike, po czym bez słowa usiadł na podłodze w pokoju chłopaka, sięgając po książkę, którą zostawił na parapecie. Mike od razu zrozumiał, że Will nie chce rozmawiać o tym, dlaczego przyszedł, więc po prostu położył się obok chłopaka na ziemi, przymknął oczy i pozwolił, aby słowa, które wypowiadał, najpierw roztrzęsionym, a z czasem coraz bardziej spokojnym, gładkim, głosem, przepływały przez jego umysł.

Podłoga wydawała się cudownie trwała, pocieszająca była świadomość, 

że upadłam

i

nie mogę

upaść

niżej.

- Sylvia Plath.

Pielęgniarka przyszła do poczekalni kilka godzin później. Mike rozejrzał się dookoła. Musiał zasnąć. Obok niego siedziała Max i spoglądała w stronę kobiety nieprzytomnym wzrokiem. Spojrzał na zegarek. 1:39. 

,,Możecie do nich wejść, jeśli chcecie."-w głosie pielęgniarki słychać było zmęczenie, kilka ciemnych kosmyków wysunęło się z koka na czubku jej głowy-,,Dziewczyna jest w 112 a chłopak w 113."

,,Obudzili się?"-usłyszał swój własny, zachrypnięty głos.

,,Nie, ale ich stan jest stabilny. Wybudzenie ze śpiączki to kwestia kilku godzin."-uśmiechnęła się słabo, po czym zwróciła się do recepcjonistki i przestała zwracać na nich uwagę. 

Od razu podnieśli się i ruszyli schodami na pierwsze piętro. 113.

,,Ja pójdę do Nastki."-Max mówiła prawie szeptem.

Nie pamiętał, czy coś odpowiedział. 113. Są w stanie stabilnym. 113.

Szukanie sali było trudniejsze przez lampy, które w nocy świeciły słabym, nikłym światłem. Dopiero po kilku dłuższych chwilach udało im się odnaleźć pomieszczenia, których szukali.

W środku było jeszcze ciemniej niż na korytarzu. Jedyne światło dawała lampka ustawiona na stoliku w kącie. Will leżał w łóżku. Jego pierś unosiła się i opadała w regularnym, równomiernym tempie. Widok spokojnej twarzy chłopaka sprawił, że cały niepokój i strach, które do tej pory towarzyszyły Mike'owi, gdzieś zniknęły. Najciszej jak potrafił usiadł na krześle obok łóżka Willa, chociaż wiedział, że chłopak nie obudzi się pod wpływem żadnego hałasu. Ujął rękę bruneta w swoją, przejeżdżając kciukiem po grzbiecie jego dłoni. 

~~~~~~~~~

Znów wpatrywał się w obraz, który tworzyło za szybą niebo usiane gwiazdami. Księżyc był tej nocy prawie niewidoczny, schowany za warstwą gęstej mgły. W pobliskich domach już dawno zgasły światła, ustępując miejsca ciemności, którą burzył jedynie blady poblask ulicznych latarni. Gdzieś w oddali jarzyło się światełko przelatującego samolotu. Nagle zapragnął narysować to, co miał przed oczami. Nie zrobił tego. Delikatnie ścisnął rękę chłopaka. Zastanawiał się, jak ktoś inny narysowałby to, co znajdowało się za oknem. Zastanawiał się, jak narysowałby to Will. 

I wonder why ||Byler||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz