rozdział dedykowany jest bogataciociazAmeryki, lovki <333
Wszystko, co się wydarzyło dalej utrwaliło się w jego pamięci jako niewyraźne wspomnienia. Zupełnie jakby go przy tym nie było. Zupełnie nie pamiętał, kiedy z oczu Willa pociekła krew, brudząc koszulkę chłopaka. Mike co jakiś czas puszczał jedną rękę bruneta, aby wytrzeć krew z jego policzków.
Gdzieś w oddali usłyszał otwieranie drzwi i ciężkie kroki. Potem czyiś krzyk i wołanie i pomoc. Później do pokoju wpadła zapłakana Max. I znowu krzyk przerażenia, tym razem bliżej. Jedyne, co pamiętał to kosmyk rudych włosów, który wysunął się z jej koka. Dziewczyna coś do niego mówiła, ale nie potrafił nic zrozumieć. Rudowłosa w końcu uświadomiła sobie, że tak nic nie zdziała. Przez jakiś czas stali w ciszy, oddychając cicho i roniąc łzy. Nie umiałby powiedzieć ile to trwało. Może kilka chwil, może kilka minut, a może nawet kilka godzin. W przypływie chwilowego opanowania Max dopadła do telefonu i zadzwoniła na pogotowie, a następnie do Joyce, ta jednak nie podniosła słuchawki. Potem Mike już nic nie pamiętał.
Ostatnim wspomnieniem z tamtego dnia byli ratownicy, wbiegający do domu. Chłopak nadal trzymał Willa za ręce tak mocno, że prawie w ogóle nie czuł już nadgarstków, a knykcie zupełnie mu zbielały. Jeden z ratowników odsunął go od bruneta. Krzyczał. Nie chciał zostawić Willa. Nie znowu. Tak bardzo chciał być blisko niego. Uważnie obserwował każdy ruch medyków. Ostrożnie podnieśli chłopaka i położyli go na noszach, a następnie wynieśli z pokoju. W drugim pokoju, druga część zespołu ratowniczego zajmowała się Nastką. Tam z kolei przebieg wydarzeń zdawała się kontrolować Max. Mierzyła ratowników badawczym spojrzeniem i co jakiś zwracała im uwagę, aby nie zrobili dziewczynie krzywdy.
Nienaturalna cisza, jaka nastała po tym, jak karetka odjechała, była jednocześnie błogosławieństwem i największym przekleństwem. Powinni zaczekać na Joyce i Hoppera, żeby razem pojechać do szpitala. Ale nie mogli czekać. Każda chwila była w tym momencie istotna.
Max przyjechała rowerem. Mike postanowił wziąć rower Willa. W chwilę potem jechali już jedną z głównych ulic Hawkins, która prowadziła do szpitala. Chcieli dostać się na miejsce jak najszybciej, co miało swoje przełożenie w ilości wysiłku jaki musieli włożyć w pedałowanie. Oboje czuli, jak w ich łydkach pulsuje piekący ból, a stopy odmawiają posłuszeństwa. Wybawieniem był więc widok zbliżającego się szyldu szpitala. Zza zakrętu wyłoniła się tabliczka informująca o planie każdego piętra w budynku. Zostawili przy niej rowery, nie zwracając większej uwagi na fakt, że ktoś z łatwością mógłby je stąd zabrać.
Wbrew wszystkim emocjom, które Mike w tamtym momencie odczuwał, zachowywał się nadzwyczaj spokojnie. Może to przez to, że w szpitalu panowała prawie całkowita cisza i spokój. Kobieta, która stała za ladą recepcji wyglądała na znudzoną, przeglądała jakieś akta, które odłożyła na półkę, kiedy zauważyła, jak podchodzi do niej dwójka nastolatków.
,,W czym mogę wam pomóc?"-uśmiechnęła się pogodnie, odsłaniając zęby. Żadne z nich nie odwzajemniło gestu.
,,Szukamy naszych przyjaciół."-wyjaśniła szybko Max, nie patrzyła kobiecie w oczy, co było dziwne, ponieważ zazwyczaj rudowłosa była pewna siebie i bezkompromisowa.
,,A ile macie lat?"-jej uśmiech nieco zelżał, teraz przyglądała się im uważnie, zatrzymała wzrok na dłoniach Mike'a. Max spojrzała na niego niepewnie.
Chłopak uświadomił sobie, że ręce ma pokryte krwią, którą wycierał z policzków bruneta. Szybkim ruchem założył ręce za plecami. Usta ściągnięte miał w cienką linię. Starał się utrzymywać kontakt wzrokowy z recepcjonistką, aby wyglądał na mniej zdenerwowanego, niż był w rzeczywistości. Chciał jak najszybciej znaleźć się obok Willa, chwycić go za rękę, poczuć spokój, którego nie zaznał od tak dawna.
CZYTASZ
I wonder why ||Byler||
FanficOprócz dźwięku kropel deszczu uderzających o asfalt, słychać było jedynie oddechy dwóch chłopaków, leżących na ziemi, wdychających zapach miasta, trzymających się za ręce, żyjących w strachu przed tym, co się wydarzy, nie do końca zdających sobie sp...