Prolog

396 11 10
                                    


To właśnie tamten dzień miał zmienić życie Jamesa Verumes nie do poznania. Było bardzo ciepło. Pierwszy dzień upragnionych po ciężkich egzaminach wakacji.
Na kanapie w małym domku na wsi siedział chłopak o niskim wzroście, bardzo ciemnymi,kręconymi włosami, czarniejszymi od węgla, które opadały na okrągłe okulary, które przysłaniały tak samo ciemne włosy. Wiele ludzi przez jego wygląd nazywało go wampirem. Czytał książkę i nawet nie słyszał otaczającego świata... Z tego transu wyrwała go mama. Położyła przed nim miskę pysznej zupy.
- Jedz, kochanie. Masz piękne świadectwo. Na pewno dostaniesz się do wymarzonego liceum- powiedziała całując go w czubek głowy.
James był dzieckiem bardzo uzdolnionym. Miał średnią powyżej pięciu, miejsce na osiągnięcia na świadectwie było przepełnione, skończył szkołę muzyczną także z wyróżnieniem. Uwielbiał grać na instrumentach. To go strasznie odstresowywało i dzięki temu zapominał o wszystkim. Mógł grać codziennie po wiele, wiele godzin.
Jego mama robiła wszystko, aby zapewnić mu jak najlepszą edukację i start w przyszłość. Była niską brunetką, która zawsze nosiła jeansy. Była bardzo pomocna i zaradna.
Minął pierwszy dzień wakacji. James siedział na hamaku czytając książkę jak zawsze z resztą. Uwielbiał czytać podczas lekkiego kołysania.
Nagle ktoś go z niego wyrwał, lekko dotykając jego ramienia.
- James, upiekłam Ci ciastka. Za moment idę do pani Halinki, dobrze? Wrócę około 17 i pojedziemy razem na zakupy.
- Dobrze Mamo.- odpowiedział przytulając się do niej czule.
- Do zobaczenia kochanie!- zawołała kładąc tależyk z ciastkami na hamaku obok syna i wychodząc za starą i skrzypiącą furtkę.

Nie wiedział, że może się już z mamą nie zobaczyć...

James rozmyślał... Jak poradzi sobie w szkole? Czy ludzie zaakceptują to, że nazywa się James, a nie Erika? Ludzie na wsi raczej uważali takich jak on za... czasem nawet za opętanego. Do tego James od zawsze był innym dzieckiem... Nie za bardzo miał kolegów czy przyjaciół. Całe dnie spędzał z książką w ręku. Myślał sobie co by zrobił, gdyby miał wyjechać z tego miasta... Na pewno nie zostawiłby mamy. Pojechałby z nią. Zbyt wiele jej zawdzięczał. Miał to gdzieś. Jeśli koledzy z tego powodu mieli nazywać go mamisynkiem... Proszę bardzo. On jednak postanowił nie przestawał okazywać mamie miłości do końca życia. Tak bardzo ją kochał.

Nagle przyszedł do niego kot. Często przechadzał się obok ich podwórka w nadzieji, że James coś mu rzuci...
- Cześć kochany! Jak się masz?- powitał pieszczotliwie rude zwierzątko.
Te otarł się o niego i zamruczał przyjaźnie.
- Proszę koteczku.- powiedział wyjmując z kieszeni smakołyki, które zawsze miał ze sobą na taką ewentualność. Kot zjadł jej część i rozłożył się pod drzewem.

James spojrzał na zegarek. Była już godzina 16. Postanowił więc wejść do domu i trochę się ogarnąć. Założył na siebie bluzę tak luźną, aby na pewno w lustrze nie mógł dojrzeć swojej raczej damskiej figury, krótkie spodenki, jakie mama jakimś cudem znalazła mu na przecenie z działu męskiego. Czekał na mamę w domu. Nawet zrobił jej herbatę. Nagle usłyszał jak jedzie laretka pogotowia. Nie codzienny był to widok na jego wsi. Zakrył na moment uszy i ku jego zdziwieniu po momencie syreny ucichły. Wyjrzał przez okno. Karetka zatrzymała się przed domem pani Hani.

Wybiegł z domu najszybciej jak potrafił. Można było powiedzieć, że buty zakładał jeszcze na podwórku. Wszyscy sąsiedzi wyszli z domów. Przed domem stała pani Jóźwiakowa... Pani Hania.
- Mamo?!- wydarł się James. Miał gdzieś, że ludzie spojrzeli się na niego jak na idiotę.
- Mamo!- krzyknął raz jeszcze kiedy nikt mu nie odpowiedział.
Wbiegł na podwórko pani Jóźwiakowej.
- Co się stało? Pani Haniu?- zapytał.
Pani Hania jednak nie odpowiadała. Zakrywała usta dłonią.
- Proszę mi odpowiedzieć!- krzyknął zaczynając biec do drzwi.
- Nie wchodź tam Erika! Nie! Kochanie, wszystko będzie dobrze...- zatrzymała go, przytulasem.
Co się do jasnej cholery działo?!
Po pół godzinie ratownicy wyszli z budynku. Jeden podszedł do Eriki i zapytał:
- To twoja mama?
On nieśmiało pokiwał głową.
- Przykro mi... Nie mogliśmy nic zrobić.
- Nie!- wykrzyczał wyrywając się pani Hani z rąk- Nie!
- Uspokój się. - powiedział miłym głosem mężczyzna.

James nie pamiętał zbyt wielu rzeczy, które działy się potem. Pełno różnych ośrodków, instytucji, pakowanie walizek... James nie wiedział co się działo. Był zbyt zdenerwowany, aby takie rzeczy móc pamiętać. Siedział na kolejnym komisariacie, na którym bywał często, jakby ktoś z rodziny zdecydował się na opiekę nad nim... Nie liczył na to, że ktoś się zgłosi...Wszystkie ciotki przychodziły pokolei podpisując papier, że nie chcą się nim opiekować. Nie został absolutnie nikt...James stracił całkiem nadzieję. Będzie się tułał od sierocińca do sierocińca... Nagle jednak przyszła do niego miła pani z opieki społecznej. Podała mu chyba setną chusteczkę i powiedziała:
- Kochanie...Zaopiekuje się Tobą tata.- powiedziała, kładąc swoją dłoń na jego ramię- Przyjedzie po Ciebie za dwa tygodnie, bo teraz niestety jest w Stanach Zjednoczonych. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie... Teraz niestety musisz jechać do sierocińca, ale na pewno Ci się tam spodoba, kochanie.

Spodoba? Ta...Na pewno...Po drugie tata? On tylko płacił na niego alimenty i nigdy się nie zjawiał! Jaki znowu tata?! Po trzecie... Wątpił, że w sierocińcu by mu się spodobało... Wolał jechać do taty jaki by nie był...Przecież chciał się nim zająć i na pewno nie ma fatalnych warunków... A tata nazywał się Harry Edmund Verumes... Nie wiedział skąd, ale znał to nazwisko jakby było telewizyjne, niewiadomo jak znane i bardzo mądrego człowieka...

Siódmy Syn- IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz