James chodził cały czas zły. Był już na dwóch spotkaniach z terapeutą, ale na żadnym nie miał zamiaru z nią współpracować. Siedział na tych spotkaniach tak cicho jak tylko się dało. Osoba bardzo się starała, ale starania poszły na marne, bo James bardzo nie chciał się z nią dogadywać... Zgodnie z tajemnicą lekarską nie przekazywała braciom tego, że jest cichy, ale ostrzegała, że po czasie będzie zmuszona to zrobić. Ale po co? Przecież on nie jest chory i nienormalny! W szkole nie przyznawał się czemu jest zwalniany z połowy lekcji. Mówił, że albo jedzie do dentysty, albo załatwiać jakieś papiery.. O zgrozo! Gdyby się dowiedzieli...Gdyby się dowiedzieli to miałby przechlapane! I tak miał...Tymon ze swoim ,,gangiem idiotów"- jak nazywała ich Nandi- uwzięli się na niego. Dosłownie. Nawet wymyślili mu przezwisko ,,Żaklin". Eliot też nie dawał mu spokoju. Nie wiedział, że James ,,przeniósł się" w inne miejsce jakim były nogi. Tak dokładniej to uda, czasem piszczel. Basen niebawem miał być zastąpiony lodowiskiem. Tak dokładniej to przed świętem zmarłych, dlatego James się tym nie przejmował.
- Zbierajcie się chłopaki! Dziś ja odwiozę Jamesa i Willa- popędzał ich Ethan, dopijając poranną kawę.
- Ja zawiozę Jamesa. Ty weź Kacpra... Mam z moim bratem do pogadania ma osobności.
- Oho! Znalazłeś wspólny język?- zapytał zadowolony, patrząc na Eliota.
- Można tak powiedzieć...- mruknął.W aucie James wiedział co robić. Nawet nie zakładał kurtki, bo wiedział, że Elio każe mu ją i tak zdjąć. Nie mylił się.
- Ręce.- od razu mruknął, kiedy tylko wsiadł.
James dumnie mu je pokazał. Ranki były już jedynie strupkami.
- No i to mnie się podoba. Tu będzie obleśna blizna. Nie wiem jak ją wytłumaczysz, ale to nie moja sprawa.- powiedział, pozwalając ubrać mu się z powrotem.W szkole jak zawsze czekały na niego dziewczyny, machające mu przyjaźnie na samym wejściu
- Mówię Ci...Ta czarna jest jeszcze piękniejsza i wydaje mi się, że na Ciebie leci...Daj jej chociaż głupiego buziaka...- poradził mu Eliot, patrząc na nie z lekką zazdrością.James nie miał już siły na kłótnie z bratem, dlatego jedynie uśmiechnął się zdawkowo.
W szkole miał dość po trzech pierwszych lekcjach. Tymon się z niego śmiał i jechał po nim jak po jakiejś szmacie...Dosłownie.
- Co tam Żaklina? Jak dzień mija? Poskarżysz się tatusiowi albo braciom, aby mnie pobili, co? Poskarżysz?- pytał, wytykając go palcami.
- Odczep się od niego, chamie.- warknęła Nandi.
- O! Ciotę musi bronić asfalt!- zaśmiał się Olivier
- Nie macie lepszego zajęcia? Chyba jesteśmy tak ciekawi, że stajemy się powoli tematami rozmów!- uśmiechnęła się Nandi, gdyby był to jakiś zaszczyt.Tymon odszedł zrezygnowany wraz ze swoją paczką.
- Soczku?- zapytała Nandi, podając jedną z chyba tysiąca buteleczek jakie nosiła w plecaku- Bardzo dobry. Malinowy.- powiedziała, dając go Jamesowi do ręki- Jest dobry na poprawę chumoru.James uśmiechnął się lekko i nie szczerze. Nie miał ochoty na soczek. Na pewno ma za wiele kalorii, a on już przecież zszedł z nimi prawie do takiej liczby jaką miały w sobie przeciętne dwa batoniki...Nie może tego zaprzepaścić. Nie mógł też odmówić przyjaciółce. Na szczęście soki były w nie przezroczystym opakowaniu, dlatego nie było widać ile wypił.
Chumor po całym dniu obelg był gorszy niż kiedykolwiek...Do tego jakby coś dało radę go mocniej zepsuć była kolejną wizyta u terapeutki...Ach! Znowu będzie kłucić się z tą babą ciszą, że on wcale nie jest żaden chory i nie potrzebuję żadnej pomocy...
Był po niego Percy...To chyba jeszcze bardziej go przerażało. Na prawdę! Jeśli Percy kiedyś pojawi się lub wyjdzie z pracy jest to ogromne święto! No, a on wozi go na terapię? Co ta baba mu nagadała? Że jest z nim aż tak źle? To przecież nie prawda! Jest zdrowy! To pewnie ten test nawalił...
CZYTASZ
Siódmy Syn- I
Novela Juvenil[ WCZEŚNIEJSZA NAZWA TO PAMIĘTNIK JAMESA VERUMES. TAMTO BYŁ SZKIC TAK NA PRAWDĘ TO OFICJALNA WERSJA] James kończy naukę w ósmej klasie i ma zacząć naukę w Warszawskim liceum... Wszystko jednak staje na głowie przez śmierć jego ukochanej mamy. James...