36- Przyjazd tatusia

157 12 22
                                    

Nadszedł ten dzień- przyjazd ojca. James z jednej strony się ekscytował, a z drugiej? Drugiej wolałby, aby ojciec nie przyjeżdżał wcale... Zebrał cały słoiczek! Calutki! Było bardzo ciężko, ale dał radę. Percy już nawet szukał mu jak najlepszego lekarza tamtej specjalizacji. Miała to być podobno jedynie formalność. Do tego niestety musiał zgodzić się ojciec... Percy zapewniał, że musi się wręcz zgodzić. No nie ma innej opcji. Co mu będzie szkodzić? Przecież na pierwszej wizycie nie dostanie ani hormonów, ani nic takiego...

Tata miał wrócić wieczorem, a więc James przez całe lekcje stresował się tym wydarzeniem. Siedział jak na szpilkach, ale szczęśliwy. Nie zwracał nawet uwagi na gadania Tymona. Niech sobie gada. Martwiło go to, że cierpi na tym Nandi i Pola, ale nie wiedział co miałby zrobić. Przecież są dla niego bardzo, ale to bardzo ważne... Chyba tak samo ważne jak Will i Ethan, jako jego ulubieni bracia.
Swoją drogą James ostatnio zastanawiał się którego najbardziej lubi...Może to dziwne, ale kiedy ma się ich aż sześciu można by było zrobić calutki ranking. Na podium ustawił Williama, Ethana i Freda... Może to dziwne, ale chyba najbardziej ufał Percyemu.

- Idziesz z nami po lekcjach na zakupy? Wiesz, jedne z ostatnich przed przerwą świąteczną.- zapytała go Nandi.
- Nie...Nie, dzięki. Dziś wraca ojciec. Muszę być w domu wcześnie.- odpowiedział nie za bardzo zadowolony.
- Oo! Twój tata?! Ale czad.Mieć takiego człowieka we własnym domu!- podekscytowała się Pola.
- Ta...Super.- mruknął James, zabierając swój plecak z pod ławki.

Standardowo wyszedł przed szkołę, aby poczekać na jedno z dwóch Porsche, albo wypasionego auta Ethana, którego marki nie pamiętał. Jakie ogarnęło go zdziwienie kiedy zobaczył, że na niego i Williama czeka ogromne BMW, a w nim człowiek, który trzymał rękę na kierownicy, eksponując swój okropnie drogi zegarek. Aż przełknął głośniej ślinę. Ojciec miał być potem! Czemu więc czeka na nich pod szkołą? Całe szczęście przyszedł też i Will. On jako ten niby odważniejszy, bo starszy otworzył drzwi od ogromnego auta i powiedział:
- Dzień dobry...tato. Już w Polsce?
- Witaj Williamie.- powiedział, odkręcając się w ich stronę. - Jak było w szkole?
- Mmm...Dobrze...- odpowiedział.

James jak tylko widział twarz Harrego to dostawał jakiejś gorączki. To ma być jego niby ,,ojciec"?! Phi! Nie chciałby i nie chce takiego. Niby rodziny się nie wybiera, ale Harry na bank nie był dobrym ojcem. James nie wiedział jakim cudem miał aż sześciu synów. On się do jego dzieci jego zdaniem nie zaliczał...Był okropną wpadką, którą teraz opiekuje się z przymusu prawa i przyzwoitości. Do tego słowo ,,opiekuje" było czymś zdecydowanie zbyt mocnym.

W domu powitał resztę bardzo zaskoczonych tak szybkim przyjazdem, synów.
- Witajcie!- zawołał.

James i Will ulotniali się jak najszybciej mogli z przedpokoju, byleby z nim nie przebywać. James patrzył na niego z czymś w rodzaju... pogardy. Była uzasadniona. Bardzo. Will przez własnego ojca się bił. On z drugiej strony robił tak zwane ,,kreski" częściej między innymi z powodu ,,taty".

- Tata? Ty tak szybko?- zapytał Percy.
- Był wcześniejszy lot, a więc i jestem. Spędzimy więcej czasu razem. - powiedział, patrząc mu prosto w oczy. Percy mrużył oczy. Ojciec przyciągnął go do siebie ręką, nie odrywając od niego swych ślepi. Tak zimnych...
- Dobra robota, synu.- pochwalił go, odchodząc nagle.

Ten człowiek jest zdecydowanie dziwny. Zdecydowanie...

Wszystkich sprowadzono w nie długim czasie do jadalni. James i Will jak bliźniaki- trzymali się razem i można było powiedzieć, że ich barki były do siebie przylepione. Razem raźniej. Will nie patrzył na ojca z pogardą. Jego piękne, zielone niczym szmaragd oczy patrzyły na niego ze smutkiem... Tak okropnym.Patrzyły z zawodem i nie przyjemnym wręcz odrzuceniem. James nie dziwił mu się wcale...Jego mama czasem na niego nakrzyczała, nie hyła też idealna, ale nigdy nie zapomniała o jego urodzinach. Nigdy. Nawet jeśli dzień wcześniej się pokłucili, to rano czekał na niego tort. Ojciec nie to, że nie wysłał mu prezentu. Nawet nie napisał głupiego sto lat, najlepszego. Nie wysłał emotki...No dosłownie nic. Tak, jakby Will był jakimś duchem...Osobą dla niego nie ważną. Przy stole starszyzna też nie częstowała go najprzyjaźniejszym spojrzeniem. No może jedynie duo było okropnie zadowolone z powrotu swojego ojca.

- Tato, mamy Ci coś do powiedzenia...- zaczął Percy, stawiając słoik na środku stołu.

James na moment przestał oddychać.

-Robimy spaghetti? - zapytał chcąc chyba zażartować.
- Możemy, ale potem. To jest ciężka praca Jamesa, zamknięta w słoju - odpowiedział Fred.
- Ciężka praca w słoju?
- No...Tak jak z Percym kilkanaście lat temu. Pamiętasz?- zapytał Ethan.
- Tak...Owszem, sam go wymyśliłem. Co? James też ma przypadłość potrzebującą nagradzania?
- No...To są makarony za każdą terapię, za to, że James zdrowieje i się stara. Bardzo szybko robi ogromne postępy...
- Acha...Co ja mam z waszym słojem wspólnego?
- Bo za słoiczek jest nagroda.
- A do tej nagrody potrzebujemy Twojego podpisiku...
- Podpisiku? Co wymyśleliście? Skok na bandżi?( sory, na prawdę nie wiem jak się piszę) Co? Co tam wymyślacie, chłopaki?
- No...Nie do końca.- odpowiedział- Ty będziesz miał pewność, on będzie miał pewność, my...- ciągnął Fred
- Dobra, do rzeczy chłopaki bo zaczynam się denerwować co wymyśleliście.- przerwał mu ojciec.
- No...Obiecaliśmy mu wizytę u seksuologa... Ale on go tylko zbada! Powie czy to nie złudzenie czy coś...- zaczął tłumaczyć Ethan na język ojcowski. Trzeba było wpleść swoją homofobię.

Ojciec prawie wypluł herbatę, którą sączył.
-Nie zgadzam się.- powiedział ostro.
- Ale ja także jestem jego opiekunem, a Ciebie często nie ma w domu. Nic o nim nie wiesz.- powiedział nagle Percy.- To tylko...
- Ale to moja córka! Zaakceptowałem jego fanaberię bycia chłopcem, ale nie dam zrobić z niej faceta! Mogę zwracać się do niej jak chce, ale dla mnie nigdy nie będzie nikim więcej niż Eriką Verumes, moją CÓRKĄ!
- To właśnie ktoś kompetentny to potwierdzi!- wrzeszczał razem z nim Fred.
James nie mógł uwierzyć...Nie miał już po co żyć...Jego największe mażenie dla którego walczył legło w gruzach...Pobiegł do pokoju zapłakany. Już nie miał po co walczyć... Dla ojca dalej jest Eriką i zawsze tak będzie... Jest nie potrzebnym problemem...Co gdyby zniknął? Tylko psuje braciom momenty z ojcem... On tu nie pasuje... Składa broń.


Hej! Jak rozdział? Kiepściutki wiem...No, ale nic. Miłego dnia kochani. Pamiętajcie, że nie jesteście sami! Do kolejnego!

Siódmy Syn- IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz