11- Pierwsze lekcje

175 12 60
                                    

       Na szczęście na pierwszych lekcjach nie było przedmiotu, którego James bałby się najbardziej- LAB-u. Tak dokładniej to nazywało się Zajęcia Praktyczne z Biologi i podstaw medycyny...Wolał nazwę LAB, zamiast ZPBiPM. Trochę obawiał się jedzenia w szkole...Wziął więc ze sobą zeszyt z zig zakiem. Nie chciał wyciągać go przy wszystkich na przykład na stołówce, aby nie wzbudzać podejżeń, ale chciał zapisywać wszystko na tak zwanych ,,świstkach" papieru, aby potem wszystko wklejać do zeszyciku. Przecież nie może zaprzepaścić tak dobrze idącego mu ,,przedsięwzięcia". Pod szkołę miał zawieźć go Eliot. James nie był zadowolony z tego faktu, ale nie protestował. Nie chciał przecież sprawiać problemów... Był i tak w lepszym nastroju, bo ojciec wyjechał do pracy, przez co ponownie nie było go w domu. Jamesa coś jednak piekło od środka... Pomimo, że nie słyszał od niego ,,córeczko" to nie słyszał synku. To świdrowało w jego środku ogromną dziurę, której nie dało się niczym zakleić. Była i była...I czasem zakrywał ją uśmiech. Ale czemu tam był? Czemu nie zniknie? Może te kreseczki ją zakryją [ Nie myślimy jak James! Większość rzeczy nie naśladujemy z jego zachowania! On już wcale nie tak długo, a przekonany się, że to myślenie jest złe! Nu, nu, nu! Jeśli mamy problemy zgłaszamy się po pomoc. Nie kisimy się jak te ogóry w smutkach! Nie jesteście sami!]
      Wsiadł lekko nadąsany do granatowego porsche. Jego wnętrze zapierały dech w piersiach, dlatego James wsiadając zawiesił się, patrząc na miliony monitorków za kierownicą i po środku...To nie wyglądało jak auto! To był samolot wręcz!
- Ej! Ziemia!- pomachał mu nagle przed oczami Elio, uśmiechając się jadowicie.
- Oh...- obudził się nagle z czegoś w rodzaju transu. Od razu położył swój plecak pod nogami i zapiął pasy. Nawet one były takie... Po prostu czuć było od nich ten powiew wszechobecnej i ciężkiej kasy.

    Pod szkołą James dziękował, że nie musi spędzać z Eliotem ni minuty więcej. Na jego nieszczęśliwy zaparkował na parkingu dla studentów, a James średnio znał drogę do wejścia do liceum...Pytać się, czy nie? Chciał, ale Eliota przywitała paczka tak samo wysokich i postawnych chłopaków jak on. Wyglądali trochę jak Ci z amerykańskich seriali.
- Oh, Elio! Kogo Tu przywozisz? - zapytał nagle jeden.
- A Ty jeszcze tutaj?- mruknął w jego stronę- To mój...Mój najmłodszy brat.
- Will? Ale to nie on. Will to taka nieporadna kluska, a To wygląda lepiej. Ten taki babski...
- Daj mu spokój.- warknął Eliot w jego stronę- I to nie Will, a James. Trochę tak wyszło, że mam jeszcze jednego brata.- powiedział, po czym zmroził Jamesa wzrkoiem- A Ty co tu jeszcze robisz bąblu?
- Ja...Bo...Chyba...Chyba się zgubiłem... Możesz mi...Może powiedzieć gdzie mam iść?- zapytał. Kosztowało go to wiele stresu.

Eliot przechylił głowę i uśmiechnął się jadowicie jak miał w zwyczaju. James już bał się, że powie jakieś świństwo.
- Dobra, chodź młody. Następnym razem proś Willa.

James pokiwał szybko głową. Budynek był ogromny. Samo przemieszczenie się na jego drugą stronę zajęło im mniej, więcej pięć minut. Przed drzwiami szkoły czekało kilku uczniów. W tym Nandi i Pola. Ciemnoskóra na widok Eliota przestała rozmawiać i aż poprawiła włosy z przejęcia.
- Ale dupeczki...- westchnął Eliot, wpatrzony na wiele uczennic. Raczej z klas maturalnych niżeli na pierwszaki, ale jego wzrok nagle skierował się w stronę i tych młodszych- No bracie...Masz tu kilka takich ładnych... Jestem ciekaw z iloma dasz radę się przelizać...

James udał, że nie słyszał tego według niego obleśnego komentarza.
- No, no. Dasz sobie radę. Jak coś to spotkasz tu niebawem Jaspera. Jak ktoś będzie Cię zaczepiał to idź do niego.- powiedział Eliot, odchodząc od niego. Aby zaznaczyć, żejest jego bratem położył mu dłoń na ramieniu, gdyby ktoś nie dostrzegł jakiejś podobizny.

Siódmy Syn- IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz