Rozdział V
Prezentem była olbrzymia góra skór i futer wielu zwierząt, tak wielu ile tylko Kojot mógł unieść. Prezent w jego rozumieniu był duży i okazały, bo wiedział już, że przyszły mąż córki wodza pewnego dnia sam nim zostanie.
O Kojocie i wodospadzie Multnomah
Kojot
Był cholerny wtorek, a ja wciąż czułem się jakbym miała kaca po weekendowym imprezowaniu. Spojrzałem kątem oka na Lobstera, który wymknął się za róg klubu, by zapalić papierosa i na sam ten widok mój żołądek gwałtownie zaprotestował. Opuściłem stopkę motoru i zsiadłem z niego powstrzymując jęk. Cztery dni tyrania jak wół w tej ruderze Casa i nagle poczułem mięśnie, których dawno nie czułem. Niezawodny znak, że odpuściłem sobie zbyt wiele treningów ostatnimi czasy. Kolejna rzecz do wpisania na moją, zdawałoby się niekończącą, listę zadań. Zrobiłem ledwie dwa kroki, gdy drzwi klubu otworzyły się ukazując Ridera w pełnej krasie. No dobra, prawie pełnej, bo chociaż miał na sobie spodnie. I normalnie nie zdziwiłoby mnie to ani odrobinę, ale na zewnątrz panowała iście listopadowa pogoda. Przez cały dzień padała cholerna mżawka, a temperatura spadła gwałtownie poniżej 50 stopni. Nie zdziwiłbym się gdyby ten nerd siedział przez cały dzień w swoim bunkrze na piętrze i nawet nie sprawdził pogody.
- Weź się ubierz, stary – warknąłem wchodząc po schodach.
- Po co? Zaraz i tak Roxi mnie rozbierze – powiedział rzucając mi szeroki uśmiech. – Nie odczytałeś wiadomości?
Nie odczytałem, bo nie miałem czasu żeby się dobrze odlać, a co dopiero pisać z nimi. Jeżeli kiedykolwiek powiem, że Goliat jest z nas najłagodniejszy to ktoś powinien mi walnąć w łeb i przypomnieć dzisiejszy dzień. Facet zamieniał się w dyktatora na swoim placu zabaw. I o ile nie raz mu już pomagałem w jakiś drobnych sprawach, to teraz kiedy byłem w pełni zaangażowany w taki proces chyba pomylił mnie ze swoimi minionkami. Rozkazy latały mi nad głowa jakbym znów był w wojsku, okazało się nawet, że wiertarkę trzymałem, kurwa, nie tak jak trzeba. Już nawet nie będę wspominał tego, jak wydarł się na mnie, gdy potknąłem się o wiadro. Puste, co warto zaznaczyć, więc jedyny uszczerbek jaki mógł z tego wyjść to moje zranione ego, pulsujący ból małego palce u lewej nogi, no i zachrypnięte gardło Goliata. Bogowie, jaką ten facet ma przeponę.
- Roxi powinna być za kilka minut – powiedział Rider, nie zauważając mojego braku entuzjazmu lub to ignorując. – A ty powinieneś się umyć, bo jebiesz.
- Dzięki – warknąłem patrząc na niego przez ramię. – Też bym pachniał jak pieprzone stokrotoki, gdybym siedział na dupie przed komputerem.
Rider tylko roześmiał się głośno w odpowiedzi. Mogliśmy wszyscy mu dogryzać, że jest leniem, ale prawda była taka, że skurwysyn zarabiał gruby hajs na tym. I robił przy tym genialną robotę, więc choć każdy z nas go czasem nienawidził, to trochę mu zazdrościliśmy.
- Będziemy u mnie.
Gdybym nie był tak zmęczony pewnie mój kutas stanąłby radośnie na jego słowa. Lubiłem Roxi, lubiłem seks i lubiłem Ridera. Dlatego nasz układ działał bez zarzutu. Ale dzisiaj na samą myśl, że czeka mnie coś jeszcze oprócz zimnego piwa i kanapy miałem ochotę zawrócić na pięcie. Wszedłem do swojego pokoju delektując się chłodnym powietrzem wlatującym przez otwarte okno. Moje spojrzenie od razu spadło na drewnianą komodę, która biegła wzdłuż całej ściany. Pośród licznych roślin, które pielęgnowałem z różnym skutkiem, stało duże szklane terrarium.
CZYTASZ
Grimm Reapers MC #4 Kojot | ZAKOŃCZONE
RomanceMoja babka zawsze powtarzała mi, żebym nigdy nie lekceważył swojego daru. Żebym słuchał głosu, który we mnie żyje. Słuchałem go, a jednak w którymś momencie ogłuchłem i oślepłem oszukując tym samym siebie. Byle tylko nie wyjść na idiotę. Short story...