Rozdział XI
„Cały dzień szukałem tego kwiatu dla twojejcórki" powiedział Kojot do wodza. „ Jeżeli to nie zmiękczy jej serce, to co tozrobi? Jaki prezent mogę przynieść by zdobyć jej serce?"
O Kojocie i wodospadzie Multnomah
Kojot
Wraz z Sinem siedziałem na naszych motorach i obserwowaliśmy bramę wjazdową do Luxury Hotels. Był piątek, przyjemny, nawet słoneczny dzień, chociaż wiatr wiał coraz mocniej nawiewając do nas zimne fronty. Poprawiłem okulary na nosie i oparłem się ramionami o kierownicę. Na polecenie Jokera staliśmy teraz przed tym koszmarem wybudowanym na obrzeżach i czekaliśmy cholera wie na co. Nasz Prez zdecydowanie przejął się sprawą z Jas, to było pewne. Głównie ze względu na to, że usuwając Weasley'a albo wchodząc z nim w komitywę, mieliśmy szansę na zlikwidowanie układu jaki rządził tym miastem. A to było coś, czego Joker pragnął za wszelką cenę. Rozumiałem go doskonale. Podobnie jak Jecta, obaj urodzili się tutaj i wychowali, to był ich dom od zawsze i na zawsze. A teraz ktoś bawił się tutaj i ściągał całe brudne szambo na spokojne uliczki. Gdyby ktoś spróbował to zrobić w moim Rezerwacie, oskalpowałbym go w trzy sekundy i nie przejmował się konsekwencjami. Pewnie dlatego nie ja byłem Prezydentem, bo za szybko pozwalałem działać moim instynktom.
- Nadal uważam, że wysłanie tutaj dziewczyn byłoby lepszym pomysłem – mruknąłem po dłuższej chwili i rozprostowałem kark. – Przynajmniej byłyby w środku.
Sin milczał i wyglądał jakby bezczynne siedzenie od trzech godzin w ogóle nie robiło na nim wrażenia. I pewnie tak było. Podziwiałem go za to, że potrafi wytrzymać bez ruchu kilkanaście godzin. Moje mięśnie już po godzinie buntowały się i drżały powstrzymywane od działania. Sin bez dwóch zdań był najlepszym zwiadowcą z jakim przyszło mi pracować.
- Wiesz, że to akurat nie podlegało dyskusji.
Tak, wiedziałem. Gdy zaproponowałem, by Charlie i Ken nam w tym pomogły obaj, Jecta i Joker, o mały włos nie zamordowali mnie samym spojrzeniem. Ok, Charlie była w kolejnej ciąży i rozumiałem to, ale Ken była cholernie mądrą babką i na bank weszłaby tam i coś znalazła. Księżniczka Waverley – ten tytuł do czegoś ją zobowiązywał w końcu, nie? Przed tą kobietą nie było drzwi, które na długo pozostałyby zamknięte.
- Taa – mruknąłem i wyciągnąłem w górę ramiona czując przyjemne naciągnięcie mięśni. – Wciąż jednak tego nie rozumiem. Zachowuje się jak pies ogrodnika, nie? Sam nie weźmie i tak dalej. Może, ale tylko może, gdyby Ken nam teraz pomogła w końcu ruszyłby ta swoja głową i zaczął działać. Nie wkurwia cię to chodzenie na palcach dookoła niego?
Sin nie odpowiedział w pierwszej chwili, bo i po co. Rzadko kiedy zdawał się mieć potrzebę rozmowy, a nawet, gdy do takiej dochodziło zawsze kończyła się na konkretnych, zbitych zdaniach. Jak dogadywał się z Dani, która była rozgadana bardziej ode mnie pozostawało dla nas wszystkich tajemnicą.
- Chroni ją.
Spojrzałem na niego przez zaciemnione okulary i zobaczyłem, że oderwał wzrok od hotelu i patrzy na mnie.
- Kennedy nie może się dowiedzieć o swoim ojcu, jeszcze nie teraz.
- A kiedy będzie to właściwe teraz według niego?
W odpowiedzi wzruszył ramionami i na nowo skupił wzrok na hotelu. Sin był fatalnym kompanem do plotek, ten fakt nigdy nie był mi obcy. A najgorsze było to, że skurwysyn wiedział i widział dużo więcej niż inni, ale nie dzielił się z tym, póki sam nie zechciał. Smutne, doprawdy. Siedzieliśmy w ciszy, bo jednostronna rozmowa nigdy nie była dla mnie zabawna, a Sin nie wykazywał dzisiaj wielkiego entuzjazmu do tej czynności. Po kolejnej godzinie i przejściu pięciu poziomów w głupiej grze na telefonie wyczułem, że Sin napiął się. Od razu zablokowałem telefon i spojrzałem na wejście. Brama do posiadłości otworzyła się na oścież, a podjazdem powoli wysunął się czarny, elegancki wóz.
CZYTASZ
Grimm Reapers MC #4 Kojot | ZAKOŃCZONE
RomanceMoja babka zawsze powtarzała mi, żebym nigdy nie lekceważył swojego daru. Żebym słuchał głosu, który we mnie żyje. Słuchałem go, a jednak w którymś momencie ogłuchłem i oślepłem oszukując tym samym siebie. Byle tylko nie wyjść na idiotę. Short story...