This is my family

17 2 0
                                    

Ojca nie mam. Rodzice rozwiedli się, gdy miałam 6 lat. Na początku myślałam, że pojechał do pracy, za granicę i że zaraz przyjedzie z powrotem.                          Dopiero babcia pierwsza odważyła mnie uświadomić w tym, że już nie wróci.              Do dzisiaj to pamiętam. To był najgorszy tydzień w moim życiu. Za każdym razem, gdy kładłam się spać zaczynałam płakać, mówiąc, że chcę do taty. Babcia z mamą próbowały mnie uspokajać. To nie był zły człowiek. Przynajmniej ja tak tego nie odczuwałam jako dziecko. Czytał mi zawsze bajki na dobranoc. Ciągał mnie na sankach...

Nadal utrzymujemy kontakt, ale już nie odbudujemy relacji. Nie pamięta nigdy o moich urodzinach, czasami się zastanawiam, czy pamięta jeszcze, jak mam na imię, hah.

Mam przyrodniego brata, od strony ojca. Jest o 9 lat starszy ode mnie i mieszka w Niemczech. Ostatni raz go widziałam gdy miałam... 7-8 lat? Nie dawno próbowałam odnowić z nim kontakt przez Messengera, ale skończyło się na zdawkowej wymianie wiadomości... No cóż, próbowałam.

Mama. Tak... Dość trudny charakter. Baardzo często kłócą się z babcią (jej mamą). A ile razy łączyły siły i darły się na mnie? Ho, ho, ho i jeszcze trochę. Ale spokojnie. Nie trzeba wzywać opieki społecznej😆. Tak jak mówiłam, ma zmienne zdanie na temat LGBT zależy od sytuacji... Ale nie będę teraz się o tym rozpisywać...

Babcia, w wieku 21 lat urodziła moją mamę. I właściwie od mojego drugiego roku życia opiekuje się mną, gdyż mama często wyjeżdża, ponieważ pracuje za granicą. Dziadek zginął w wypadku samochodowym gdy moja mama miała 13 lat (szczęście do małżeństw u nas w rodzinie chyba jest dziedziczne)

 W zeszłym roku (2022), dzień przed zakończeniem roku szkolnego musiałyśmy uśpić psy. Jeden z nich cocker spaniel angielski, rudy kolor. Miał na imię Mały i był znajdą. Mama znalazła go w kartonie po wódce w pociągowej toalecie (do dzisiaj mnie ciekawi, co ją skłoniło do otworzenia kartonu po alkoholu) Wracała wtedy do domu, a w kartonie znalazła ledwie dyszącą skórkę. Zaraz bo wyjściu z pociągu udała się do weterynarza. Miał być z nami na chwilę, a został z nami do końca swojego życia, na całe 13 lat. Nie umiał szczekać i ufał właściwie tylko nam i dwóm innym osobom. Na starość ogłuchł i trochę oślepł i zostałam takim jego ludzkim przewodnikiem. Bardzo go kochałam, i nadal go kocham...                                             Drugi, to był West Terier. Nazywaliśmy go Tołdi (jak ten z gumisiów) gdyż był strasznym lizusem. Opiekował się mną odkąd tylko przywieziono mnie ze szpitala, i nie odstępował mnie na krok. Miał 15 lat, gdy go uśpiliśmy.
W domu znlazł się przez to, że mama otrzymała go w prezencie.

Ogólnie historia wyglądała tak, że mama chciała psa. Pojechała do pani, która miała na sprzedaż cały miot, i wybrała z niego najmniejszego, najsłabszego psa, brata Tołdiego. Pani 10 razy się upewniała, czy na pewno chciałaby tego, i mówiła, że nie dożyje pewnie tego miesiąca ze względu na raka. Mama i tak go wzięła. Nazwała go Gucio, i żył z nią 1 miesiąc. Po jego śmierci zadzwoniła do tej Pani, informując ją o tym, ze Gucio zmarł, a Pani powiedziała, że skoro mama była gotowa, by zająć się chorym psem, zasługuje na zwierzę i w prezencie otrzymała jego brata, właśnie Tołdiego.

Według weterynarza mogły jeszcze pożyć, ale jakiś debil spryskał trawniki, i wysypano jakieś  chemikalia i psy się potruły. Nie mogły tak cierpieć. W tym samym czasie naszym znajomym też z tych samych powodów umarły psy. Nie wiem, komu przeszkadzały zwierzęta... Jedno jest pewne, ludzie, to potwory i jak się okazuje, są zdolni do wszystkiego...

I'm BI-tchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz