My knee

16 2 3
                                    

Dobra, nie mam jak na razie o czym pisać, może wrzucę tytuły fajnych (według mnie) filmów i seriali, albo książek (nuuudyyyy), bo mimo, iż powiedziałam, że odkąd cofnęłam publikację dużo się wydarzyło, co jest w sumie prawdą, to nie wiem czy mi się chce to wszystko opisywać.

Dobra, wróć.

CHCE mi się to opisywać, tylko na razie muszę te wydarzenia poukładać w głowie i w miarę sensownie je opisać.

Dlatego na razie opiszę wam, dlaczego moja kondycja na lądzie, pomimo bycia sportowcem, woła o pomstę do nieba.

Wszystko zaczęło się gdy miałam 6lat. Bawiłam się wtedy z moim psem i biegając po nie równym terenie skręciłam nogę. Boże jak to bolało. Okazało się, że zerwałam, czy tam naderwałam ścięgno. Od tamtej pory (i prawdopodobnie do końca życia) moja noga będzie niestabilna i co jakiś czas będzie mi się skręcać.

Później spadłam z konia, dwa razy, i przez to pękła mi kość udowa. W tamtym okresie jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Pojechałam na obóz gdzie wjechałam na nierozjeżdżoną bryłę śniegu, poturbowałam się i koniec końców znowu miałam skręcone kolano, a jako bonus uszkodzone dwa stawy skokowe.

Szybka retrospekcja tego wydarzenia:

Leżałam na śniegu wołając o pomoc. No dobra. DRĄC się o pomoc. Szczęście - zatrzymali się przejeżdżający obok narciarze. Pech? Nie gadali w naszym języku. Coś im dukałam po angielsku, że jestem na obozie, a mój trener jest gdzieś na dole. Mimo 8 lat dogadałam się jakoś pół-english, pół-polish. Kobieta rozumiała po polsku, a po naradzie z rodziną udała się gdzieś na dół.

Następne zjechały dziewczyny z którymi dzieliłam pokój, zatrzymały się i powiedziały, że pojadą szukać opiekunów (dziwne że ich nigdy nie ma jak są potrzebni)

Po jakimś czasie przyjechały następne dziewczyny, które jako jedyne, zrobiły coś przydatnego tzn. wzięły swoje, oraz moje narty i ustawiły je w a'la trójkąty ostrzegawcze. Znaczy zrobiły barykadę tak, żeby nikt we mnie nie wjechał. (Były we dwie, a jedną z nich była, sami-się-domyślacie-kto)

Minął znowu jakiś czas, i tym razem przyjechał sam trener oraz ratownik na... skuterze śnieżnym! Strasznie się tym jarałam. Wsadził mi nogę w szynę i obwiązał bandażem. Zjechaliśmy na dół, gdzie wszyscy z obozu już na nas czekali.

Później spytał mnie o kontakt do mamy, kod pocztowy itd. a trener sto razy upewniał się, czy na pewno nie walnęłam się w głowę. (Pfff, to się okaże, ale skutki uboczne są do dzisiaj XD)

Później wróciliśmy do ośrodka, mnie nieśli trenerzy na tzw. siodełku. Przebrałam się w piżamę, a trener wziął trochę śniegu zza okna, włożył do reklamówki i kazał trzymać na kolanie.

Okazało się, że każdy z opiekunów bał się dzwonić do mojej mamy i śmialiśmy się, że ciągnęli zapałki, żeby wylosować ofiarę.

Koniec końców zadzwonili.

Rozmowa między trenerem a moją mamą:

T: No cześć, jak tam?

M: (aha ok, coś się stało) Dobra, dobra, co jest

T: Powiem, tylko się nie denerwuj, albo niech ci córka sama powie

Rozmowa Moja i Mamy

M: Co ci się stało?

J: Mamo, nie uwierzysz... Jechałam skuterem śnieżnym!

M: Dobrze, ale co ci się stało?

J: A ten ratownik miał takiego super wąsa...

Trener jeszcze tylko nam oznajmił, że jest już kolacja, na co ja powiedziałam, że przecież już jedliśmy. On tylko spojrzał na mnie i stwierdził, że na pewno walnęłam się w głowę przy tym wypadku.

Także po powrocie, paru USG i rezonansach, okazało się, że mam to pęknięcie w udzie, które zrosło się razem z mięśniem (na początku wszyscy myśleli że mam guza, krwiaka czy inne ścierwo.

Wszystko jest git. Przyzwyczaiłam się, że na narty nie wrócę, a o trampolinach to ja mogę zapomnieć.

Chodzę, a to chyba najważniejsze.

Miłej majówki!

I'm BI-tchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz