Let's integrate again

14 2 7
                                    

Niestety nie byłam w grupie z Alkiem w tym nocnym maratonie.

Moja grupa startowała jako ostatnia, więc kiedy my lecieliśmy do pierwszej stacji, pierwsza drużyna już wracała.
Powiem tak. Nigdy. Więcej. Biegania.

Tak, jestem sportowcem, ale moja wydolność podczas biegania i samo bieganie jest poniżej ludzkiej normy.
Może w następnych rozdziałach napomnę wam dlaczego.

Gdy tylko wróciliśmy do bazy rzuciłam się do wodopoju i piłam aż mnie nie zemdliło. Serio, myślałam że się porzygam.
Leżałam na leżaku, starając się nie puścić pawia. Otrzymałam herbatę miętową (po niej rzygam jak kot).
Trochę mi przeszło i z głośnika chłopaków poleciała Macarena z dedykacją dla mnie. Ogólnie wszyscy wiedzą że lubię tańczyć (nie umiem ale lubię) i dla mnie stanięcie na środku sali wypełnionej ludźmi i zatańczenie Italo disco czy Macareny to żaden wyczyn.

Dobrze się czułam ale nagle pochyliłam się i myślałam, że całe moje zapasy z dzisiaj ujrzą światło dzienne.
Pobiegłam do najbliższego pokoju, czyli pokoju Alka, w którym chłopak siedział.
Na szczęście zdążyłam do kibla.
Zamknęłam drzwi, żeby oszczędzić mu traumy, ale nie obyło się bez różnych odgłosów z wnętrza łazienki.

Usłyszałam, że ktoś puka. Okazało się, że to dziewczyny przyszły się upewnić czy wszystko w porządku. Wszyscy myśleli, że popłakałam się czy coś,  wytłumaczyłam, że mogą przekazać reszcie, że siedzę z głową w kiblu i wypruwam jelita.

Zostawiły mnie i po chwili wróciły z drugą herbatę (jprdl) i resztę wieczoru przesiedziałam z martwiącym się Alkiem i jego współlokatorami.

Odprowadził mnie do pokoju, i gadaliśmy na kamerce jeszcze długo po ciszy nocnej. Umówiliśmy się na 8:00 na hamaki. Do dzisiaj ta godzina mnie boli.

Przyszedł kilka minut po, a że to był ostatni dzień wyjazdu, chcieliśmy go jak najlepiej wykorzystać.

Po powrocie miałam mieć jeszcze trening o 15:30, a ponieważ miałam dużo czasu, a on był z internatu, poszliśmy nad pobliski staw. Niestety, a może stety, złapała nas straszna ulewa. Rzuciliśmy się biegiem pod najbliższe drzewo i usiedliśmy na ławce.
Ponieważ miał jedynie krótki rękawek zobaczyłam, że drży.
Otworzyłam ramiona zachęcając go to przytulenia. Siedzieliśmy tak dopóki nie przestało lać i postanowiliśmy wrócić do szkoły.

Następne dni mijały normalnie. Rano po treningach miałam okienka, na których się spotykaliśmy w szatni, gdzie była skórzana sofa, a samą szatnię rzadko kto odwiedzał.

Pewnego razu musiałam iść po tampony i dezodorant, a on poszedł ze mną.
Nie byłam zawstydzona kupowaniem tamponów w obecności chłopaka, on też nie wydawał się tym jakoś przejęty.
Gdy wracaliśmy, ni stąd ni z owąd złapaliśmy się za ręce (mój pierwszy spacer za rękę z chłopakiem) i szliśmy tak do szkoły. Tego dnia siatkarze mieli wyjazd, i kiedy zaczęliśmy zbliżać się do ich busa zobaczyłam, że chłopak zaczął się denerwować. Powiedziałam że możemy się puścić, jeśli krępuje się przy innych.

Następnego tygodnia byłam chora. Gorączka 38. Gardło, smarki itd.
Alek jako jedyny do mnie napisał, jak się czuję i zobowiązał się do wysyłania mi lekcji. I w ogóle wzięłam jego bluzę kilka dni wcześniej, bo było zimno, ja miałam mokrą głowę, a moja bluza nie miała kaptura. I tak została na ten tydzień w domu jak chorowałam, a nic tak nie leczy jak pachnąca (wąchałam ją kilka razy dziennie więc: red flag, cringe, opieka społeczna i psychiatryk) i ciepła bluza chłopaka.

Od wyjazdu mieliśmy zwyczaj (nawet jak nie pisaliśmy ze sobą tego dnia) wysyłać sobie zawsze na koniec takie wiadomości:

On: Dobranoc ♥️
Do jutra 😊
Ja: Dobranoc ♥️
Do jutra 😊

Pewnie myślicie: kurde, jaki udany związek. Słodko. Miłość niczym w najlepszej komedii.

Po pierwsze... Nie byliśmy razem... Nigdy...

Zaczęłam się wycofywać gdy zaczął srać się z miłością.

Sranie serduszkami w każdej wiadomości, a to jaka jestem ładna, mądra, sraka i owaka.
Nawijał praktycznie w kółko jeden temat, czyli o wyjeździe integracyjny.
A kiedy zaczął mnie głaskać na lekcji po plecach miarka się przebrała.

Był to piątek, a to była nasza ostatnia lekcja. Wyszłam z klasy wkurwiona i dałam mu znać, że będę niedostępna przez cały weekend i muszę przemyśleć parę spraw. Cały weekend rozmyślałam czy z nim być i dać mu szansę, czy sobie jednak odpuścić. 

Przez ten czas zdążył mnie przeprosić z milion razy. Ale ja podjęłam decyzję.

W poniedziałek rano wysłałam mu krótkiego sms-a o treści "musimy pogadać". Niepewnym krokiem przyszedł pod nasze stałe miejsce spotkań.

Wytłumaczyłam mu, że nie lubię okazywania miłości na każdym wdechu i wydechu. Nie chcę żeby się zmieniał, bo nie o to tu chodzi, tylko żeby znalazł kogoś, kto będzie w nim kochał taki "romantyzm". Powiedział, że raczej trudno będzie mu znaleźć kogoś innego i lepszego niż ja. I że nie będzie mógł o mnie zapomnieć.





I uwaga plot twist.

Po trzech miesiącach był już w związku z inną laską, którą, o ironio, chyba również zmęczył swoim byciem, bo od kilku miesięcy kręci z następną.

Tylko, że to ja zostałam oskarżona, że robiłam mu nadzieje, BO ON NIBY KURWA NIE? Myślałam, że trafiłam na ideał, a wyszło jak zawsze. 

Remember, ideałów nie ma.

Ale jak to mówią "Tego kwiata, to pół świata, a 3/4 chuja warte" 

(Nie moje, cytat z printeresta)

To do zobaczenia. Ciąg następnych żenujących historii czas zacząć.

No może nie do końca, żenujących, zresztą... Sami ocenicie

I'm BI-tchOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz