Rozdział 17

55 6 0
                                    

Pytanie zawisło między nami. W uszach dudniła mi krew i za nic w świecie nie chciałam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.

- To serio nie jest najlepszy czas na tę historię.

Odkaszlnęłam nerwowo.

- A będzie lepszy? Kurwa, Michał – machnęłam ręką w powietrzu w geście bezradności. - Jeszcze dwa tygodnie temu nie miałam pojęcia o żadnej mafii, a tymczasem Waszym zdaniem, jakaś ściga mnie po Trójmieście i całkowicie przypadkowo byłeś z tym wszystkim kiedyś związany.

Uśmiechnął się lekko, co nieco wytrąciło mnie ze zdenerwowania.

- Słońce, musimy iść. Dojedziemy do kryjówki i obiecuję, że wszystko opowiem, ok?

Przyjrzałam mu się dokładnie: zielone oczy uważnie czekały na moją decyzję i pomimo delikatnego uśmiechu i pozoru zrelaksowania, dostrzegłam, że jest cały spięty. Przez minutę próbowałam stłumić intuicję i przekonać sama siebie, że nie można mu ufać. Bezskutecznie.

Pokręciłam głową w geście poddania się i minęłam go kierując się do wyjścia. Dogonił mnie w mgnieniu oka.

- Nie powinnaś wychodzić pierwsza – mruknął tylko i wyprzedził mnie o trzy kroki. Przewróciłam oczami wykończona wszystkim.

Rekonwalescencja po jakimkolwiek zabiegu zdecydowanie nie powinna tak wyglądać.

Parking powitał mnie lodowatym powiewem wiatru. Dwa czarne wozy ustawione były tuż obok wyjścia z budynku.

- Zapraszam, pani Matyldo. Tym razem ja prowadzę – pan Marcin uśmiechnął się dobrodusznie i otworzył przede mną drzwi.

Usiadłam ostrożnie i zapięłam pas. Spadek adrenaliny i osłabienie po szpitalu i zabiegu powoli zaczynało mnie usypiać. Oparłam głowę o bok auta.

- Panie Marcinie: błagam. Bez żadnych przygód, okej? – wymamrotałam sennie.

Dwie pary zamykających się drzwi, cicha muzyka i lekkie ogrzewanie ukołysały mnie do snu.


- Nie masz wrażenia, że to trochę za dużo? – usłyszałam znajomy głos i pożałowałam swojej drzemki.

Bolała mnie głowa i założone szwy, kuło mnie w klatce piersiowej, a sztywny kark świadczył o tym, że chociaż wydawało mi się jakbym dopiero zamknęła oczy, to musiało upłynąć całkiem sporo czasu.

Przetarłam powieki.

Michał stał przy aucie z panem Marcinem i Kamilem. Palili papierosy i uświadomiłam sobie, że to ten nieprzyjemny zapach mnie wybudził.

- Kurwa, to nawet nie są w połowie takie kłopoty, jakie ty miałeś. Rozumiesz? – wyraźnie zmęczony Michał przeczesał lewą ręką blond czuprynę. Musiał robić to dość często przez ostatnie godziny, bo każdy włos sterczał w inną stronę. Stał do mnie bokiem i nie mogłam obserwować jego mimiki twarzy.

- Ja jebię. Wiemy czego od niej chcą? Pieniądze? Wpływy? Można negocjować? – Kamil kopnął leżący przy jego stopie kamień.

Rozejrzałam się próbując odgadnąć gdzie jesteśmy. Maleńki parking przy jakiejś fatalnie wyglądającej drodze: dookoła tylko drzewa i pola. Powoli zachodziło słońce, a żarzące się papierosy delikatnie rozświetlały twarze chłopaków. Musiało być piekielnie zimno, bo każdy z nich miał zapięte puchowe kurtki pod same szyje.

- Nikt nie chce ze mną rozmawiać – niemal wypluł to z pogardą pan Marcin.

Michał roześmiał się niewesoło.

Mafijny DługOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz