Nie można było zignorować pilnego wezwania miłości i Marcel na nie odpowiedział. Czułam to w sposobie, w jaki jego oczy błyszczały, kiedy na mnie patrzył, w tym, jak zaczął znajdować dla mnie czas, pomimo zawirowań jego muzycznej kariery. Kradliśmy razem chwile między moimi zmianami w kawiarni a jego sesjami w studio. Wędrowaliśmy po mieście, odwiedzając wystawy sztuki, koncerty i kino - dalekie od monotonii mojej codziennej harówki.
Mimo, że wszystkie te miejsca próbowały zawładnąć nasza uwagą, oferując niesamowite przeżycia, my myśleliśmy tylko o sobie. O swoich ciałach, o bliskości. Nie przegapiliśmy żadnej okazji, by się pocałować. Nie pozostawiliśmy żadnego osamotnionego miejsca bez naszej namiętności. Wystarczyło, że byliśmy gdzieś sami i że był cień nadziei, że nikt nas nie przyłapie, a nasze ręce już wędrowały pod nasze ubrania. Kochaliśmy się wszędzie; w toalecie baru, w pomieszczeniu technicznym na wystawie, w pustej szatni w teatrze, w tłumie na koncercie, nie zdejmując nawet ubrań. Gdy ktoś nas przyłapał, po prostu ubieraliśmy się i odchodziliśmy, z mieszanką rozbawienia i żalu, że nam przerwano, ale nigdy ze wstydem.
To było do mnie niepodobne, dawna ja nie umiałaby tak szaleć. Ale z Marcelem wszystko wydawało się proste i bezpieczne.
Czasem robiliśmy to też w jego domu, w wygłuszonym studiu, kiedy nikt nas nie słyszał albo w salonie, kiedy byliśmy pewni, że nikogo nie ma. Paradoksalnie to dom zawstydzał nas bardziej, niż tak zwane miejsca publiczne.
Spędzaliśmy u Marcela coraz więcej czasu. Zaczął mi się podobać nieco chaotyczny salon - wypełniony instrumentami muzycznymi, stosami płyt winylowych i różnymi skrawkami tekstów piosenek. Jego matka, Marta, była zawsze obecna, ale zachowywała pełen szacunku dystans, pozwalając nam wykroić własną przestrzeń pośród chaosu. A przynajmniej do pewnego czasu...
To było w sobotnie popołudnie, podczas jednej z naszych skradzionych chwil. Ręce Marcela delikatnie przeczesywały moje włosy, nasze usta były złączone, świat za oknem przestał istnieć. Czułam jego dłoń wślizgującą się pod moje dżinsy i płynącą po moim pośladku. Wtedy głos Marty, lodowaty jak zimowy poranek, przebił się przez ciepłą bańkę, którą sobie stworzyliśmy.
- Marcel, musimy porozmawiać. I ty też, Natalio. – Te słowa uderzyły we mnie jak kubeł zimnej wody. Mogłam poczuć znajome ukłucie wkradającego się niepokoju. Oderwaliśmy się od naszego pocałunku, zaskoczeni i – jak nigdy – zawstydzeni, a ja przygotowałam się na burzę.
Kiedy usiedliśmy na kanapie w studio, napięcie było wyczuwalne. Marta miała ten stalowy wyraz twarzy, który kojarzył mi się z nią, kiedy była nieszczęśliwa. I Boże, prawie fizycznie czułem jej dezaprobatę dla Marcela i dla mnie. To sprawiało, że moja skóra cierpła. Zdecydowałem tu i teraz, że stanę w naszej obronie. Chciałam powiedzieć jej, że nie może kontrolować życia Marcela. Słowa ułożyły się w mojej głowie, ale gardło miałam jak pustynia. Jedynie rozchyliłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
– Natalia – zaczęła surowym głosem. Napięłam się, przygotowując się do walki z nią. – Czytałem twoją powieść „Między szeptem a krzykiem". Marcel był na tyle miły, że podzielił się nią ze mną.
Moje serce straciło rytm. O co jej chodziło? Wstrzymałem oddech, czekając na krytykę.
- Muszę powiedzieć, że bardzo zaintrygowała mnie twoja historia. Twoja bohaterka, sposób, w jaki przedstawiłaś zmagania artysty... to fascynujące. Powieść wymaga jednak trochę więcej pracy, jeśli chcesz znaleźć wydawcę. Ale jest blisko.
Zamrugałam, nie mogąc zrozumieć jej słów. Czy Marta właśnie pochwaliła moje pisanie?
Widząc moje zdziwienie Marta kontynuowała.
![](https://img.wattpad.com/cover/347271394-288-k911915.jpg)
CZYTASZ
Marzenia na marginesie
Lãng mạnMłoda Natalia zmaga się z problemami finansowymi i przez to nie ma czasu, aby rozwijać swoje literackie pasje. Pewnego dnia poznaje chłopaka, który rozpoczął swoją karierę na scenie, realizując swoje marzenia. Czy znajdą dla siebie czas i czy w ich...