Ostatni fan

5 1 0
                                    

To był kolejny wieczór wypełniony pytaniami bez odpowiedzi i niezapisanymi stronami. Siedziałam w małym, słabo oświetlonym mieszkaniu, które teraz nazywałam domem, wpatrując się w pustą stronę na ekranie laptopa. Kursor mrugnął z powrotem do mnie, jak drwiące przypomnienie mojej obecnej niezdolności do wyrzucenia słów, które się we mnie gotowały. Cały wszechświat pomysłów trzepotał w moim umyśle, ale kiedy przyszło do przełożenia ich na historie, poniosłam sromotną porażkę.

Nie mogłam od tego uciec; wspomnienia Marcela wciąż nawiedzały moje myśli, zakłócając mój proces pisania. W dziwny, pokręcony sposób stawał się zarówno przeszkodą, jak i muzą dla mojej kreatywności. Wspomnienie naszej kłótni sprzed roku powróciło, tak żywe, jakby stało się to zaledwie wczoraj. Oboje byliśmy wyczerpani po jednym z jego koncertów, on występem, ja długą podróżą i oczekiwaniem.

W przypływie frustracji rzuciłam mu wyzwanie, by wybrał między karierą muzyczną a naszym związkiem. Patrząc wstecz, zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd, prosząc go o dokonanie takiego wyboru. Ja też nigdy nie umiałabym wybierać między nim a moim pisaniem. A teraz, z perspektywy czasu, nie wydawało się to takie zaskakujące, że nie wyciągnął ręki. Poprosiłem go o podjęcie niemożliwej decyzji.

Z ciężkim sercem spakowałam swoje rzeczy i zostawiłam swoje mieszkanie, swoją strefę komfortu, za sobą. Podróż na targi książki była pełna refleksyjnej ciszy, przerywanej stukotem kół pociągu uderzających o tory. Kiedy przyjechałam, hałas i chaos były zarówno szokujące, jak i zachęcające.

Targi książki były przytłaczającym labiryntem stoisk, z których każde było zastawione mnóstwem tytułów. Powietrze było gęste od odurzającego zapachu świeżego papieru i piżmowego zapachu dobrze przetartych powieści. Gwar tysięcy głosów, niczym wzburzony ocean, odbijał się echem od wysokiego sufitu, przerywany okazjonalnym śmiechem lub entuzjastycznym wrzaskiem fana, który znalazł stoisko swojego ulubionego autora.

Spędziłam cały dzień przy swoim stoisku, podpisując egzemplarze mojej powieści „Między szeptem a krzykiem". Popularność mojej pracy gwałtownie wzrosła po publicznym wyznaniu Marcela. Nigdy nie miałam aż tylko fanów przy swoim stoisku. Jego piosenka także nieoczekiwanie wróciła na szczyty listy przebojów.

Stół przy moim stoisku był nakryty obrusem w granatowym kolorze, nakrapianym złotem. Baner powyżej dumnie prezentował okładkę mojej powieści, twarz zdeterminowanej kobiety otwierającej usta by coś powiedzieć – coś pomiędzy szeptem, a krzykiem. Przyciągnęła całą rzeszę ludzi – od nastolatków, których oczy błyszczały młodzieńczym entuzjazmem, po starszych ludzi, których trzęsące się, ale stanowcze ręce chwytały egzemplarze mojej powieści.

Ręka mnie bolała od podpisywania tylu egzemplarzy, ale kolejka chętnych fanów wciąż ciągnęła się przede mną jak niekończąca się droga. Patrzyli szeroko otwartymi i pełnymi podziwu oczami, jak bazgrałam swoje imię na ich kopii. Ciągły pomruk pochwał i niecierpliwe pytania tworzyły pocieszające tło, które uspokajało mój umysł. W każdej mijanej twarzy, w każdej podpisanej książce widziałem fragment mojej podróży odbijający się we mnie.

Gdy dzień dobiegał końca, ciepłe światła zaczęły migotać na zmęczonych twarzach ludzi, którzy byli tam od wielu godzin. Rozmowy zaczęły cichnąć, ale kolejka przed moim stoiskiem nie wydawała się maleć. Właśnie wtedy, gdy myślałem, że dzień dał mi wszystko, co mógł, przyszedł do mojego stoiska ostatni fan, oczekujący na podpis. Masywny mężczyzna w kapturze, poruszający się z gracją, ale na pierwszy rzut oka wyglądający nieco groźnie. Dopiero gdy był blisko i nachylił się, by podać mi swój egzemplarz, rozpoznałam go. Serce zabiło mi szybciej. Marcel.

Był prawie nie do poznania bez kapelusza, ubrany w zwykłą bluzę z kapturem. Byłam zaskoczona, moje emocje groziły wylaniem się przez tamę powiek w postaci łez... wzruszenia? Nagłej złości? Sama nie wiedziałam... ale jedyne, co Marcel zrobił, to zapytał mnie, kiedy skończę i czy zechcę zjeść z nim kolację. Zupełnie, jakby mnie nie znał, ale chciał poznać. Jakby chciał mnie poderwać. Odpowiedziałam krótko i chłodno, że już prawie skończyłam i rzeczywiście jestem głodna, więc powinien czekać na mnie przy wejściu.

Przytaknął, zadowolony. Kiedy podpisywałem jego kopię mojej powieści, zapytałam go komu ją zadedykować i wtedy odważyłam się spojrzeć mu prosto w oczy.

- Dla miłości, która nie chce umrzeć – powiedział, nie unikając mojego spojrzenia.

Jego słowa rozpaliły we mnie iskrę. Iskra nadziei, przebaczenia i być może nowego początku. Może nadszedł czas, aby zbadać możliwość nowego rozdziału w naszej historii, rozdziału, w którym miłość mogłaby rozkwitnąć pośród wyzwań i wyborów, którym musieliśmy stawić czoła. Tak bardzo, jak byłam pisarką, byłam także kobietą szukającą miłości. I znów miałam nadzieję, że moja historia doczeka się zakończenia, na jakie zasługiwała.

A potem zdałam sobie sprawę, jak to wszystko brzmi i jak musiało wyglądać dla kogoś, kto patrzyłby na nas z boku. Wielki facet i drobna ja, niema pusta hala targowa. On zaprasza mnie na kolację, a potem rzuca jakby nigdy nic, że chce dedykację „Dla miłości, która nie chce umrzeć". Gapimy się sobie w oczy.

- „Dla miłości, która nie chce umrzeć". – powtarzam za nim, parodiując jego poważny ton i ledwie zdając sobie sprawę, że to nie moja fantazja, że naprawdę to robię – co za klisza – krytykuję i wybucham śmiechem.

Marcel też zaczyna się śmiać, a ja czuję wyraźną ulgę w jego głosie. Czuję ją też w sercu.

Tak było.

Marzenia na marginesieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz