Rozdział 9 - Wieczór z piankami

477 9 0
                                    

Przede mną znikąd pojawił się nagle mężczyzna ubrany po wojskowemu. Może nie dosłownie, ale miał ubrania z materiału podobnego do którego szyje się takie ubrania. Odciągnął ode mnie bez większych przeszkód psa i razem z kolejnym nieznanym mi mężczyzną, który również pojawił się znikąd, znikli mi z oczu meldując tylko, że jestem bezpieczna. Stałam w szoku patrząc na drogę, którą przed chwilą jeszcze szli mężczyźni.

Po chwili ukazali się moi „bohaterowie", którzy dopiero wdrapali się na górę. Owszem wyglądali na przejętych, ale to nie zmienia faktów, że musiałam obronić się przed tamtym psem. Okej, słowo „obronić" do tego co robiłam nawet nie leżało koło siebie, ale...

- Zostawiliście mnie tutaj samą! - Tak, wiem, że sama się tu wdrapałam – Jacyś obcy mężczyźni musieli mnie ratować.

- To nie są obcy mężczyźni, tylko ochrona – wysapał Jack.

- Ochrona parku? Niezła fucha, przy takich widokach – wróciłam na chwilę wzrokiem do rozpościerającego się widoku na jezioro z góry.

- Nie – zaczął w mniejszym stopniu zmęczony Luke i podrapał się po karku  – To nasi ochroniarze.

- Wasi? A po co wam oni? - skupiłam uwagę na braciach

- No... dla bezpieczeństwa... - odpowiedział wymijająco i wciąż ledwo oddychając Jack.

- Co ta Agnes wam nagadała?! Przecież ja nie jestem aż tak dla was nie bezpieczna. Poza tym widzę, że Luke jeszcze jakoś się trzyma, ale ty Jackson... Musisz poćwiczyć, braciszku. - powiedziałam trochę bez zastanowienia, ale jednak lekko się uśmiechnęłam ze względu na użyty przeze mnie zwrot.

- Widzisz? - zwrócił się Lukas w zdecydowanie lepszym humorze do Jacka – Mówiłem, że przydałoby ci się trochę wrócić do sportu, a nie tylko...

- Dobra już! Mam słabą kondycje, czaję – powiedział trochę naburmuszony. Jednak wymieniłam spojrzenia z Lukiem i po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem, na co pan obrażalski nie mógł zareagować inaczej jak samemu parsknąć pod nosem – Bardzo zabawne.


Po wycieczce zmęczeni wróciliśmy i wieczorem chłopaki rozpalili palenisko na tarasie w którym przygotowaliśmy i zjedliśmy dwie paczki pianek. Siedzieliśmy tak aż do późnej pory i gdy Luke wyszedł na chwilę sprawdzić czy gdzieś nie ma jeszcze jednej paczki, ja chciałam zrozumieć jedną sprawę. Nie cierpiałam nie jasnych sytuacji, więc po ostatnich dniach miałam już ich serdecznie dość.

- Jack? - spojrzał na mnie, więc uznałam to za znak do kontynuowania – W tedy... tamtej nocy... powiedziałeś, że nigdy byś mnie nie zostawił... ale przecież jednak to zrobiłeś. Po co więc wróciliście?

Patrzył na mnie teraz uważnie, tak jakby nie dowierzał co przed sekundą powiedziałam. Miał minę jakbym powiedziała mu, że ziemia jest płaska, a słońce krąży wokół ziemi. Odchrząknął.

- Agnes poprosiła nas abyśmy nie opowiadali ci zbytnio co się stało przed ani po wypadku. Przynajmniej od razu, co robię nie chętnie, ale masz rację nie doprecyzowałem wtedy swoich słów, więc powiem to jeszcze raz. Nigdy nie zostawiłbym cię z własnej woli i nigdy tego nie zrobię, rozumiesz?

Jedna niekontrolowana przeze mnie łza spłynęła mi po policzku, przetarłam ją szybko dłonią, ale i tak na pewno to zauważył. Kiwnęłam twierdząco i odwróciłam głowę w stronę ciepła z ogniska. Za chwilę jednak przysunął się do mnie i objął mnie jedną ręką. Oparłam głowę na jego klatce piersiowej i siedzieliśmy tak nic nie mówiąc, aż w końcu wrócił do nas Luke, który wcisnął się w niewielką przestrzeń między mną a rogiem sofy. Wziął moją rękę i zaczął się bawić naszymi palcami, nawet nie wspominając nic o swoich nieudanych poszukiwaniach.

Byłam z dala od Agnes. Sama z mężczyznami będącymi moimi braćmi, których ledwo pamiętałam. Jednak mimo tej całej dezorientacji, tajemnic i kłamstw, siedziałam z nimi i czułam się spokojna. To wydawało się wręcz niemożliwe, ale czułam się jakbym była w domu.


Było ciepło i miło. Siedziałam na jednym z kamieni u wybrzeża jeziora czując ostatnie ciepłe promienie słońca. Cisza i spokój była przerywana tylko od czasu do czasu lekkim szumem wody.

- Pięknie tu prawda? - spytał głos z prawej strony

Na pobliskim głazie teraz siedziała piękna kobieta w długiej biało-zielonej sukni. Była aż tak długa, że jej końce moczyły się w wodzie, ale jej właścicielka się tym nie przejmowała. Długie blond włosy lekko plątały się na wietrze zasłaniając jej twarz.

- Jest tutaj tak cudownie i spokojnie. Żadnych problemów, kłamstw ani tajemnic. - powiedziałam ze spokojem - Kim jesteś? - spytałam jednak z ciekawości

- Łatwiejsze pytanie jest kim nie byłam.

- Więc kim nie byłaś?

- Nie byłam kimś kto cię ocalił i nim nigdy nim nie będę. A teraz spójrz – wskazała ręką kierunek wśród drzew – twoje drzwi się pojawiły. Nie chcesz ich otworzyć?

- Nie jestem jeszcze gotowa – odpowiedziałam od niechcenia kobiecie wciąż ciesząc się słońcem.

- Jesteś tego pewna?  - spytała, ale nawet nie miałam jak jej odpowiedzieć, ponieważ się przebudziłam. Jak ja kochałam sny... To poniekąd sarkazm, zawsze gdy pamiętałam co mi się śniło budziłam się jeszcze bardziej zmęczona niż przed pójściem spać. Jednak po chwili udało mi się zasnąć i na szczęście nic mi się już nie śniło. 


Miałam wrażenie, że cała nasza trójka robiła następnego dnia wszystko, aby przedłużyć nasz wyjazd z domku. Gdy jednak dochodziło do pory obiadowej uznaliśmy, że zbierzemy się już, żeby zahaczyć i zdążyć po drodze jeszcze na jakiś obiad. Spakowaliśmy, ostatni raz spojrzałam na widok wielkiego jeziora i wsiadłam do samochodu.

- Pogłośnij – nalegałam, kiedy ledwo dosłyszałam lecącą w radiu piosenkę. Zaczęłam śpiewać pod nosem, ale im bardziej piosenka docierała do refrenu tym bardziej zaczęłam śpiewać normalnym głosem, aż zrozumiałam, że chłopaki również do mnie dołączyli. Doszłam do wniosku, że to naprawdę był fajnie spędzony czas z moimi braćmi.

PreciousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz