Rozdział 42 - Sektor przylotów

116 3 0
                                    

Na następnego dnia, bladym świtem pojechaliśmy na lotnisko. Ledwo ogarniałam co się dzieje, a nim się spostrzegłam przeszliśmy już przez kontrole bezpieczeństwa i zmierzaliśmy do bramek. Bagaż też nadaliśmy wcześniej, choć nawet nie wiem kiedy. Berkley z tego co wiedziałam powinien lecieć w przestrzeni dla zwierząt, jednak cały czas nam towarzyszył, a Thomas nawet nie miał dla niego transportera.

- Co z Berkleyem? - Spytałam po kontroli paszportowej, gdy już szliśmy w stronę samolotu.

- Leci z nami. Możesz siedzieć obok niego jeśli chcesz. - Widząc moją konsternację, dodał. - Znam właściciela linii lotniczej, a on lubi Berkleya.

- Aha – przytaknęłam, jakby to było normalne.

Spędziłam cały lot czytając książkę czy oglądając film z ojcem, bo oczywiście mimo niewyspania nie zasnęłam nawet na piętnaście minut.


Z lotniska mieli odebrać nas moi bracia, jednak nie spodziewałam się, że razem z nimi przyjedzie też Blair ze Scottem. Więc, gdy tylko ich zobaczyłam, rzuciłam się w ich kierunku zapominając o własnej torbie i ojcu z Berkleyem. W padłam w ramiona Blair i mocno ją przytuliłam.

- Nic nie mówiłaś, że też przyjedziecie! - Krzyknęłam jej do ucha.

- Nie przeoczylibyśmy takiej okazji.

Pierwszy raz odkąd latałam na wschodnie wybrzeże miałam nocować w innym miejscu niż dom zamieszkiwany przez chłopaków. Razem z Thomasem mieliśmy jechać do jego domu pod Nowym Yorkiem. Nawet się już nie zdziwiłam, gdy po raz kolejny usłyszałam od braci, że chcą spędzić ten czas z ojcem mimo nawału pracy, czy to w biurze, czy na uczelni.

Przytuliłam jeszcze przez chwilę Blair by potem przywitać się ze Scottem.

- Jak tam, młoda? - Spytał wtulając się we mnie.

- Lepiej niż przypuszczałam. - Odpowiedziałam szczerze. Zawsze się troszczył o mnie i Blair, jednak wiedziałam, że tak jak ja mam chłopaków, tak Blair ma jego. Ich więź można by porównać do więzi bliźniąt mimo że urodzili się z różnicą czasową i mieli innych rodziców.

- Halo? Hej. Czy widział ktoś moją siostrzyczkę? - Spytał Lukas.

- Tak – odpowiedziała dumnym głosem Blair. - Właśnie wita się z naszym bratem.

Parsknęliśmy oboje ze Scottem śmiechem.

- Wciąż się ze sobą sprzeczają? - Spytałam.

- Prawie cały czas – odpowiedział i odsunął się pozwalając mi przywitać się zresztą.

- Jax! - Specjalnie zwróciłam uwagę starszego brata, który obecnie witał się z ojcem. Już miałam do niego podejść, gdy drogę zastąpił mi Luke.

- Siostrzyczko – powiedział gniewnie, ale przyciągnął mnie do siebie i przytulił.

- Luke, musisz być bardziej cierpliwy.

- Czekałem na ciebie już wystarczająco długo. Nie muszę już dłużej czekać. - Powiedział zadowolony na co westchnęłam. Rozumiałam o co mu chodziło, jednak donikąd się nie wybierałam. Wręcz przeciwnie. To tu przecież zamierzałam studiować mimo że nie wiedziałam jeszcze co.

- Nie chodzi tylko o mnie. Jak się ma Penny? - Spytałam konspiracyjnie wciąż go przytulając.

- Dobrze – powiedział ciężko. - Pewnie chętnie się z tobą spotka.

Wciąż nie wiedziałam o co chodzi w ich związku czy w czymkolwiek byli lub nie. Miałam jednak cały tydzień, żeby zrozumieć co się między nimi dzieje.

Lukas puścił mnie po chwili i mogłam się przywitać z Jacksonem. Przytuliłam się do niego jak do każdego z wcześniejszych osób.

- Hej, Emmy Pea.

- Jak wpadłeś na pomysł, żeby mnie tak nazywać? - Spytałam, gdy już zmierzaliśmy do wyjścia.

Chwycił mnie wcześniej za dłoń i szliśmy teraz sektorem przylotów w kierunku samochodu. Ostatnim razem też się tak do mnie zwrócił, gdy byliśmy na wycieczce w Monterey. Nawet mi się to podobało.

- Myślisz, że tylko Lukas nazywa cię po swojemu? Ja przynajmniej byłem pomysłowy. - Powiedział dumny.

Z przodu, gdzie szedł Scott z Thomasem i Lukas z Blair, ledwo usłyszałam słowa Lukasa.

- Pomysłowy, też mi coś. To moja ,,Siostrzyczka".

- I co z tego, jak to moja siostra? - Powiedziała Blair.

- Jak byliśmy mniejsi tak do ciebie mówiłem – powiedział Jack, kiedy tamta dwójka znów zaczęła się sprzeczać. - Trochę przekształciłem to od mamy. Kiedy coś narozrabiałaś mama albo próbowała cię skarcić i mówiła do ciebie poważnym tonem ,,Emmo Pearl".

Zaśmiałam się z tego jak próbował naśladować damski głos.

- Albo?

- Albo załamywała ręce i nazywała cię jak zawsze ,,Precious".

Uśmiechnęłam się lekko i nic już nie powiedziałam szczególnie, że dotarliśmy do wielkiego auta, w którym wszyscy mogliśmy się pomieścić.

PreciousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz