Pocałunek, poczwarka...

241 36 1
                                    

Przesiedziwszy wśród chmur kilka dni Obrałem postanowienie: nie odstąpię jej aż do jej śmierci. Muszę być przy niej. Kontrolować jej ruchy, myśli, postęp choroby. Pocieszać ją.

Znów leżała niby pod mgiełką wyczerpana, smutna, piękna. Miała w sobie coś,co kazało mi przy niej być. Na krześle obok łóżka siedział Vintro. Głowę miał ukrytą w ramionach. Płakał. Był bezradny. Nie miał po co żyć, bo całe jego życie umierało tutaj, w obcym kraju, wśród obcych ludzi, pośrodku obcego środowiska. Jej ręce były złożone do modlitwy. Czyli wierzyła. Wierzyła w...właśnie, w kogo? Czy spotka Go tam, po drugiej stronie? A może poprostu rozproszy się w nicości? Czy zanim odejdzie otworzy raz jeszcze swe piękne oczy? Wszedł John. Położył rękę na ramieniu Vintra. Z niby ojcowską czułością pogłaskał po głowie i przytulił.
- Umiera- John ostatecznym ciosem przeszył serce Vintra.
Dla lekarza jest to zwyczajna kolej rzeczy. Na świecie codziennie umierają miliony ludzi. Jeden nie zrobi różnicy. A może jednak...
- Moje szczęście, moja piękność, moje życie- dla Vintra było tego zdecydowanie za dużo.
A ona wyglądała, jakoby pocałowana i zmrożona przez królową śniegu. Jeszcze tylko nie była ukoronowana. Już niedługo korona cierpienia, jak u Pana Jezusa, miała osadzić się na jej skroniach. Usta koloru śliwki były zimniejsze od reszty ciała. I umierała. Przytuliłem się do niej. Z mojej kieszeni wpadł do jej rozwartej ręki różaniec. Ten magiczny, zwyczajny symbol. Modlitwa, zwyczajny cud. Tak zwyczajny jak słońce, które wstaje co rano. Do głowy przyszło mi jeszcze jedno porównanie do Froze: poczwarka. Takie mieszkanko gąsienicy. Tak, jakby po tej chorobie miała stać się pięknem w czystej postaci. Czas mijał, a Froze dalej nie otwierała oczu, by móc się z nami pożegnać...

Kolekcjoner DuszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz