Rozdział 25

1.1K 45 8
                                    

Skulona leżałam zwinięta w pościeli w swoim łóżku i płakałam już chyba czwartą godzinę. Gdy myślałam, że się odwodniłam, nowe łzy napływały mi do oczu, a po chwili spływały mi po policzkach. Szaszłyk leżał przy mojej głowie i miauczał za każdym razem, gdy z moich ust wyrwał się nieopanowany szloch.

Zawiodłam. Znowu byłam przegrywem.

Byłam skazana na porażkę od samego początku, a jednak cały ten czas wierzyłam, że może jednak się uda. Niedoczekanie.

Naiwna Isa znów dała się zwieść i uwierzyła w niemożliwe.

Byłam głupia. Byłam cholernie głupia.

Wstałam ociężale z łóżka, gdy mój telefon po raz kolejny wibrował. Dziesiąte połączenie od Harveya. Odrzucone.

Wyłączyłam telefon, aby nie martwić się tym, że wyjadę stąd bez pożegnania. Nie pojadę z nim na grób jego rodziców. Nie był tam od szesnastu lat i... najwidoczniej teraz również nie będzie. Nie będę w stanie spojrzeć mu w oczy.

Odejdę bez pożegnania, bo tak jest prościej. Nie złamie sobie serca, ani jemu. Po prostu odejdę i zapomnimy o sobie tak, jak powinniśmy.

Byliśmy tylko dwójką ludzi, którzy spragnieni byli miłości, bliskości i uczuć. Oboje potrafiliśmy zapewnić sobie to wszystko, ale zapomnieliśmy, że nasza relacja ma wyznaczoną datę ważności. I właśnie dziś ona wybiła.

Spojrzałam na dwie walizki, które spakowałam poprzedniego dnia, aby choć na chwilę zapomnieć o ciąży, w którą niespodziewanie zaszłam.

Muszę usunąć to dziecko. Nie mogę go urodzić.

Przemyłam twarz wodą i wytarłam ją papierem toaletowym, przez który po chwili na twarzy pojawiły mi się czerwone wypieki. Nie obchodziło mnie to.

Idealnie komponowały się z czerwonymi od płaczu oczami i przygryzionymi czerwonymi od krwi wargami.

Byłam obrazem nędzy i rozpaczy.

W mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Zestresowałam się, że to Harvey, jednak po chwili przez drzwi przeszedł Philip.

Po jego policzkach skapywały słone łzy.

Co się stało?

— Philip? — zapytałam niepewnie, odchrząkując.

— Isa, proszę nie bądź na mnie zła. — Wyszeptał, składając dłonie jak do modlitwy.

Żołądek podszedł mi do gardła. Ja nie byłam już w stanie być zła. Nie miałam już żadnych sił. Byłam człowiekiem słabym. Takim, który już nigdy nic nie osiągnie.

Pokiwałam przecząco głową i objęłam się ciasno ramionami. Oddech zaczął sprawiać mi ból. Philip przygryzł wargę, a następnie spuścił głowę.

— Nathan Wilson ma oddział w Los Angeles — wyjaśnił, a ja zmarszczyłam brwi. — I przydzielił mnie na dwa tygodnie właśnie tam, abym rozwiązał sprawę twojego ojca.

Spojrzał na mnie, jakby bał się mojej reakcji. Ale dlaczego miałabym być zła z tego powodu?

Dlaczego się nie cieszyłam, że Ivan i William poznają całkowitą prawdę, a mój nieżyjący już ojciec poniesie konsekwencje? W tej chwili zapragnęłam aby żył i poniósł karę za zniszczenie życia tej dwójce. Ale jego już nie było, a nawet Philip nie zdoła przywrócić życia Lorraine.

— Jesteś wściekła, prawda? — zapytał, a ja rozszerzyłam oczy.

— Nie — odparłam twardo.

The Company Man #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz