Rozdział 7

1.2K 52 12
                                    

Miałam nie pić. Już nigdy.

Wyszło jak zwykle.

Cały weekend przeleżałam w łóżku, zwijając się z bólu głowy. Obejrzałam wszystkie części Greya, zjadłam każdy możliwy rodzaj lodów, jaki był w sklepie na rogu i wypiłam osiem litrów wody. Nie odwiedziłam siłowni, bo okres, który zaatakował mnie niespodziewanie, skutecznie mi to utrudnił.

Podczas miesiączki przeżywałam prawdziwe katorgi. Żaden lek przeciwbólowy nie działał tak, jak działać powinien. Jedyne co mi wtedy pozostawało to obżeranie się słodyczami, oglądanie filmów i płakanie przez zmienność nastrojów.

Nie rozumiałam dlaczego to kobiety musiały tak cierpieć. Tu ciąża, rodzenie, okres, ciągła migrena, duże piersi albo sylwetka, która często jest naszym kompleksem.

Dlaczego to faceci nie mogli nosić w brzuchu dziecka, albo dlaczego to im nie ciekła krew z intymnego narządu?

Halo, gdzie sprawiedliwość?

Wstałam z łóżka z przeciągłym jękiem, jednak od razu wybiegłam, gdy czułam jak okres rozsadza mnie od środka. Z prędkością światła znalazłam się w łazience. Po załatwieniu swojej potrzeby, zdjęłam założone poprzedniego wieczoru wałki z głowy i ułożyłam swoje blond włosy. Zrobiłam lekki makijaż, korektorem maskując nieszczęsne pryszcze, które zaprzyjaźniły się ze mną podczas tych ciężkich dni.

Wsunęłam na górę biały dopasowany do ciała sweterek z długim rękawem i półgolfem, a na nogi wsunęłam czarne cienkie rajstopy i beżową spódniczkę w kratkę. Na włosy włożyłam czarną grubą opaskę z kokardą po lewej stronie, a wszystko dopełniłam czarnymi botkami na obcasie i swoim niezawodnym beżowym płaszczem. Zarzuciłam na ramię swoją małą torebkę w kształcie banana i spsikując się swoim perfum o zapachu mango i kwiatu bursztynu, wyszłam z mieszkania.

Korytarz budynku dziś świecił absolutnymi pustkami. Jedyne co było słychać to mój oddech i skrzypienie windy. Nacisnęłam przycisk przywołujący dźwig i po chwili zjechałam już na dół.

Na blacie recepcji spała recepcjonistka, a obok jej głowy stała filiżanka z parującą jeszcze kawą. Miałam wrażenie, że ten dzień dla każdego okazał się być istną męczarnią.

Jak na moje szczęście przystało samochodu Philipa nie było, podobnie jak jakiejkolwiek taksówki. Istna pustka.

Mruknęłam bezsilnie i zirytowana, ruszyłam w kierunku mojej pracy. Miałam tylko wielką nadzieję, że za chwilę z wielkich granatowych chmur nie runie deszcz, bo wtedy byłabym w kompletnej dupie. To oznaczało, że muszę załatwić sobie samochód. I to jak najszybciej.

Wyciągnęłam z torebki telefon i wystukałam szybko wiadomość do Philipa, czy zna jakąś pobliską wypożyczalnię samochodów. Nie byłam skłonna do zakupu, bo wciąż nie byłam pewna czy nagle nie będę musiała wrócić do Los Angeles.

Półgodzinnym spacerem dotarłam pod wielki przeszklony wieżowiec z napisem Hares Holding. Wzięłam trzy głębokie wdechy, bo pomimo mojej całkiem dobrej kondycji, byłam zmęczona. Nie wiedziałam, że ta droga jest tak długa.

Przeszłam przez szklane drzwi i od razu do moich nozdrzy dotarł zapach świeżo parzonej kawy. Zaciągnęłam się nim i ruszyłam do windy. Przejrzałam się w lusterku i wydęłam usta, gdy zauważyłam, że moje piękne loki opadły. Moje włosy nie były podatne na wszystkie kombinacje i fryzury, co okropnie mi przeszkadzało, bo lubiłam z nimi kombinować. Drzwi windy rozsunęły się, ukazując dwa biurka, za którymi siedzieli Zack i Kilian. Uśmiechnęli się do mnie.

— Dzień dobry — powiedzieli równocześnie, unosząc wzrok znad komputerów. Ciekawe co takiego robili.

— Dzień dobry — odpowiedziałam, posyłając im przyjazny uśmiech.

The Company Man #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz