Rozdział 16

1K 41 3
                                    

Miałam wrażenie, że od momentu, gdy wróciłam wczorajszego popołudnia do domu, motyle nie przestawały unosić się w moim brzuchu. Moja złość przeminęła, a każda obawa, że głupia siksa znów będzie się przystawiała do Harveya zniknęła.

Nie byłam zazdrosna. Oczywiście, że nie byłam.

Ja i zazdrość? Pfff, nigdy w życiu.

Ten poranek był inny od pozostałych, bo nie miałam ochoty narzekać, że znów muszę wstawać o tak wczesnej porze. Tym razem byłam uśmiechnięta i nie martwiłam się absolutnie niczym. Do czasu aż drzwi mojego mieszkania nie otworzyły się z głośnym hukiem.

Byłam do cholery pewna, że je zamykałam.

Zerwałam się drastycznie z łóżka i na drżących nogach wyszłam z sypialni. Do mieszkania zaczęły wlatywać promienie porannego słońca, przez co byłam pewna, że jak kogoś zobaczę, to pozostanie mi tylko płacz.

Ale zobaczyłam tylko Logana, który siedział oparty plecami o drzwi. Ale to nie był ten Logan, którego poznałam. Mój Logan nie miał łez w oczach, nie drżała mu szczęka, ani nie trzęsły się dłonie. Ten Logan, który siedział przede mną wpatrując się w jeden punkt, wyglądał jak cień własnego siebie. Nie biła od niego radość, ani nie miał na twarzy uśmiechu. Wydawał się być narysowany, bo nawet klatka piersiowa ledwie mu się ruszała.

Poczułam jak kawałek serca, który mu oddałam zaczyna się kruszyć. Powoli i ostrożnie. Logan, który siedział na podłodze opierając się o drzwi nie dawał sobie rady. Poległ i myślał, że to jego wina.

Wiedziałam, bo osoby, które przeżywały to samo, zawsze wiedzą. Czasami nie wystarczy nic mówić.

— Ja nie daję rady — wymamrotał, unosząc na mnie swoje zamglone spojrzenie. — Zawiodłem.

To jedno słowo wystarczyło, abym odnalazła w nim cząstkę siebie. Chciałam pomóc wszystkim, mimo że sama nie dawałam sobie rady.

— Chodź do mnie — zawołałam, klękając obok chłopaka i wyciągając w jego stronę ramiona, aby mógł się do mnie przytulić.

Chciałam zabrać od niego cały ból, który przygniatał jego serce. Wiedziałam jakie to uczucie. Co gorsze, znałam to uczucie. Byłam świadoma jaki to ból, gdy czujesz, że kogoś zawiodłeś. Że nie podołałeś danemu zadaniu, bo twoja siła się skończyła. Nagle wszystko stało ci się obce i obojętne. Miałeś wrażenie, że nie jesteś w swoim ciele, a jedynie obserwujesz wszystko z boku.

Często czułam, że nie jestem wystarczająca i wmawiałam sobie, że nie zasługuję na wszystko to co mam. Jednak jeszcze częściej czułam, że nie daję już rady. Że moje barki przygniótł ciężar, którego nie dam rady już unieść, bo upadnę.

— Tego jest już za dużo, ja wszystkich zawiodłem.

Logan płakał. Jego łzy wchłaniały się w materiał mojej piżamy, pozostawiając na niej mokre i słone plamy.

Trzymałam w ramionach prawdziwą siebie. Tą bez maski i tą, która odsłoniła skrawek siebie przed Harveyem. Logan był mną, a ja byłam Harveyem, który dwa dni temu chronił mnie przed koszmarami.

Oboje byliśmy zranieni i oboje próbowaliśmy wzajemnie się chronić.

Czułam się jak Anioł Stróż, który broni wszystkich przed najgorszym. Miałam wrażenie, że byłam gotowa poświęcić się za każdego, od każdego zabrać wszelki ból. Chciałam zbawić świat, a prawda jest taka, że aby zacząć naprawiać wszystko wokół, trzeba zacząć od samego siebie.

Jednak na naprawę mnie było już za późno. Mogłam jedynie ubierać maski, które sprawią wrażenie, że wszystko jest w porządku.

Czasami to właśnie maska jest najlepszym przyjacielem człowieka. Ona nigdy cię nie opuści, chyba że sam jej na to pozwolisz. A ja nie pozwalałam jej odejść, dlatego wciąż tkwiłam na tym świecie i próbowałam go zbawić.

The Company Man #3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz