-𝟟𝟡-

433 52 7
                                    

𝕏𝕏𝕏

𝔹 ℝ 𝔼 𝔸 𝕂 𝕋 ℍ 𝕀 𝕊 ℂ ℝ 𝕆 𝕎 ℕ

𝕏𝕏𝕏

— Sam, odezwij się do mnie! Sam! No już! To nie jest śmieszne! Sam!

Issalvia potrząsała bezwładnym ciałem Samuela. Naiwnie wierzyła, że w końcu zamruga, odezwie się do niej, uśmiechnie. Da jakikolwiek znak, że nic mu nie jest, że to tylko głupi żart.

Nie wierzyła w to, co się działo. Jak mantra, w jej umyśle krążyły słowa wuja. Obiecał jej, że nic się nie stanie. Obiecał, że tej nocy nie zostanie przelana niczyja krew. Tymczasem siedziała na ziemi, na rękach trzymała martwe ciało przyjaciela.

— Sammy, no dalej... — załkała, kładąc zakrwawioną dłoń na policzku żołnierza. 

Podświadomie wiedziała, że Sama już nie było z nią. Wiedziała, że się nie poruszy, nie uśmiechnie, ani jej nie uściska. Chciało jej się wyć z wściekłości. Nie tak to wszystko miało wyglądać.

Ponownie poczuła się oszukana. Alicante wykorzystał ją, jej zaufanie. Skrzywdził ludzi, na których Issalvii zależało. I wszystko po to, by dopiąć swego.

— Chroń króla... 

Iss spojrzała w lewo, skąd dotarł do niej kolejny głos. Zmarszczyła brwi orientując się, że Laila, choć zakrwawiona, ewidentnie poważnie ranna, jeszcze żyła. 

— Chroń... króla... — powtórzyła dziewczyna, patrząc w pół przytomnymi oczami na Iss.

Solarianka spuściła wzrok, ponownie zerkając na Samuela. Pogładziła jego policzek, gdy żal ponownie zalał jej serce. Zacisnęła wargi, by nie rozpłakać się jeszcze bardziej. 

Nie chciała chronić króla. Chciała uciec z Kapitolu. Uciec ze Stolicy, wrócić do Saula i skryć się w jego ramionach. I w tamtym momencie zdała sobie sprawę, że była to dobra okazja, by właśnie to zrobić. Zamek został zaatakowany, panował jeden wielki chaos. Prawdopodobnie było wiele trupów. Issalvia mogła wykorzystać sytuację, ukraść samochód i przedostać się do Alfei. Stamtąd zabrać Saula i uciekać jak najdalej. 

— Chroń króla... — powtórzyła Laila, zanim zaczęła się dławić. — On by... tego chciał...

Issalvia uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że Laila miała rację. Sam właśnie tego by chciał. Aby walczyła za króla. Udowodniła, że jest dobrym, lojalnym żołnierzem i wszelkie podejrzenia, które mieli wobec niej Gwardziści, były bezpodstawne.

Cholera, choć raz musiała zrobić to, co powinna.

Odetchnęła głęboko, delikatnym ruchem zamykając powieki Sama. Zanim odsunęła jego ciało na ziemię, pocałowała chłopaka w czoło. W głębi serca wiedziała, że Samuel byłby z niej dumny. 

Musiała wziąć się w garść.

Wstała i podeszła do Laili, po drodze ściągając z siebie bluzę. Nie reagując na majaczenia dziewczyny i jej sprzeciw, zdołała zawiązać materiał wokół rany na brzuchu. Skrzywiła się nieznacznie, jednak wiedziała, że od ucisku zależy, jak długo kobieta utrzyma przytomność. 

— Uciskaj — powiedziała, kładąc na ranie dłonie Laili. — Rozumiesz? Masz żyć, gdy tu wrócę... 

Laila kiwnęła głową. 

Issalvia wyciągnęła z kieszeni telefon i podała go dziewczynie. 

— Daj znać Taru gdzie jesteś. 

Unexpected || Saul SilvaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz