-𝟜𝟡-

669 60 26
                                    

𝕏𝕏𝕏

𝕀 𝕃 𝕆 𝕊 𝕋 𝕀 𝕋

𝕏𝕏𝕏


Issalvia niepewnie przekroczyła próg gabinetu dyrektorki. Spodziewała się ujrzeć tam jedynie ojca i Lunę, jednak w pomieszczeniu znalazły się jeszcze dwie osoby, których nie miała ochoty widzieć. Rosalind i Andreas stali w pewnej odległości od pary królewskiej, po lewej stronie pokoju, tuż pod regałami. Wyglądali na nieco wycofanych i Via spodziewała się, że ich rola w całym tym przedsięwzięciu nie będzie znacząca - zapewne pojawili się jako obserwatorzy.

Iss odetchnęła ciężko, robiąc kolejny krok do przodu. Właśnie wtedy zdecydowała się skrzyżować spojrzenie z ojcem. Idąc na spotkanie z Radiusem i Luną tego obawiała się najbardziej. Jak ojciec na nią zareaguje? Tak, jak zwykle? Będzie zachowywał się, jakby nic się nie stało? A może wciąż będzie wściekły za ostatnią wymianę zdań? 

Radius wstał, jego twarz nie drgnęła. 

— Profesorze Silva, twoja obecność tutaj... — zaczęła Luna, lecz Iss natychmiast pokręciła głową. Jeśli ktokolwiek miał być obecny przy tym całym sądzie, to właśnie Saul.

— Jest ze mną... — mruknęła, przenosząc na chwilę spojrzenie na królową. 

Luna uniosła brew, zdziwiona.

— Znaczy... — Via oblizała wargi, czując narastający niepokój. Źle się wyraziła.

— Jestem jej opiekunem w Alfei i Iss poprosiła mnie, żebym jej towarzyszył, wasza wysokość.

Luna powędrowała spojrzeniem na Radiusa, który wciąż wpatrywał się w córkę, urzeczony. 

— Tato... — powiedziała Via, zwracając się bezpośrednio do ojca. Spróbowała się uśmiechnąć, jednak zupełnie jej to nie wyszło. Nie miała sił na nic zwłaszcza na udawanie. Wszelkie pozytywne uczucia, które w sobie miała, zostawiła w pokoju współlokatorek. Korytarze Alfei, całą drogę do gabinetu Rosalind pokonywała w strachu. Nawet, gdy przekroczyła próg, nic się nie zmieniło. Wciąż cholernie się bała, mimo obecności ojca. — Proszę.

Król kiwnął głową, nawet nie patrząc na Silvę. Saul ukradkiem zerknął na Issalvię, po czym stanął pod oknem, nie chcąc przeszkadzać.

— Zaczynajmy — zaproponowała Luna, zwracając na siebie uwagę obecnych. — Issalvio zajmij miejsce. 

Iss bez słowa przysiadła na krześle, które wskazała Luna. Nie spuszczała przerażonego spojrzenia z ojca, który również zdecydował się usiąść. Serce Vii wciąż biło niespokojnie. Ojciec nie przywitał się z nią, nie przytulił. Nie powiedział zupełnie nic, co świadczyło tylko o tym, że wciąż był na nią zły. 

— Dobrze znasz stawiane ci zarzuty — kontynuowała niewzruszona królowa. — Złamałaś rozkaz, zaatakowałaś swoich... dokładnie szesnastu żołnierzy. Siedmiu wymagało dłuższej hospitalizacji z uwagi na połamane kończyny... mówiąc krótko: zbuntowałaś się przeciw koronie, Issalvio.

Dziewczyna drgnęła, chłód przeszył jej ciało zupełnie, jakby słowa Luny miały jakikolwiek wpływ na temperaturę pokoju. 

— Co masz na swoją obronę?

Iss zmarszczyła brwi, usiłując znaleźć odpowiednie słowa. Co miała na swoją obronę? Chyba nic prócz... zupełnie odruchowo zerknęła na profesora Silvę, stojącego wciąż w tym samym miejscu. Mężczyzna nie spuszczał z niej szarego spojrzenia. Kiwnął delikatnie głową dając jej znak, by mówiła. Ale... ona naprawdę nie wiedziała, jak miała się bronić. Mimo, że Stella spisała jej wszystkie pomysły na kartce... jej pamięć kompletnie zawiodła. Jedyna linia obrony, krążąca w jej głowie to uczucie. Uczucie do Saula, które poprowadziło ją do takich czynów.

Unexpected || Saul SilvaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz