sprzedawcy marzeń

109 6 6
                                    

Każda doba była dla niego taka sama. Stracił poczucie czasu, a dzień zlewał się z nocą. Szarość rutynowej egzystencji mieszała się z wyblakłą aurą monotonnych blokowisk i przygnębiających dzielnic polskiego miasta. Łóżko stało się jedynym miejscem, w którym miał siłę przebywać. Codzienne, podstawowe czynności zaczęły przychodzić mu z trudem. Przestał chodzić do pracy, sprzątać, a nawet dbać o higienę, czy też odpowiednio się odżywiać. Nie spotykał się już ze znajomymi, a oni przestali dzwonić. Powodem była jego niechęć i izolacja, on już nawet sam nie chciał już widzieć. Nie zdążył zarejestrować momentu, w którym wpadł w sidła tego destrukcyjnego epizodu depresji. Żył, a raczej wegetował w niekończącej się pętli bólu psychicznego, bezsilności i myśli samobójczych. To nie tak, że chciał umrzeć. On po prostu nie miał siły dłużej chodzić po tym świecie. Każda sytuacja, czynność i rozmowa przynosiły mu jedynie cierpienie.


Pani Santorska już dawno z nimi nie mieszkała. Odeszła, nie zostawiając po sobie nic. Nie dzwoniła od miesiąca. Paweł wykręcił jej numer z nadzieją, że odbierze. Zamiast smutnego, kochającego głosu mamy, który pamiętał, usłyszał polecenie operatora telefonu o pozostawieniu wiadomości głosowej. Westchnął, chowając urządzenie do kieszeni luźnych, przetartych jeansów. Z czasem przestał dzwonić, gdyż łamało to jego i tak już roztrzaskane, niemożliwe do posklejania serce.
O zaginięciu siostry nie było wiadomo nic. Zwątpił, że Daisy w ogóle jeszcze była żywa. Przerażające filmy adresowane przez tajemniczego prześladowcę nie przynosiły żadnych rozwiązań, a raczej skutkowały paranoicznymi lękami i wywoływały paraliżujący strach. Paweł tkwił pod dachem starej kamienicy ze swym uzależnionym od alkoholu ojcem, a mieszkanie stawało się coraz bardziej brudne, zakurzone i zaniedbane, przypominając melinę zamieszkiwaną przez zdegenerowanych narkomanów.

Jakim sposobem młody mężczyzna z zaawansowaną depresją oraz bezrobotny ojciec mieli przywrócić rodzinne ciepło, którym kiedyś emanowało wnętrze tego mieszkania? Stali się dla siebie zupełnie obcy, unikali jakichkolwiek rozmów. Mężczyzna, który wychował go i dał mu życie z obojętnością patrzył, jak jego syn je sobie stopniowo odbiera.

Planował ten dzień od dawna. Wstał z łóżka, otwierając okno. Uderzył go zapach zimnego, listopadowego powietrza, mieszając się ze smrodem niewywietrzonego pomieszczenia, pachnącego jakby stęchlizną i starą piwnicą. Ruszył do wyjścia, wcześniej zakładając jeszcze pierwsze lepsze buty i ciemnoniebieską spraną koszulkę adidasa o długich rękawach. Santorski opuścił mieszkanie, mijając pogrążony w bałaganie salon, zawalony pustymi butelkami po napojach alkoholowych i wódce.
Przemierzał klatkę schodową, podłączając słuchawki do telefonu i włączając swoją składankę pobranych utworów. Biegł przed siebie, pogrążony w myślach, w celach znanych tylko samemu sobie. Wyszedł z bloku, kierując się w stronę osiedla.

Kroczył przez ulice Pruszkowa, a wiatr oraz przejeżdżające szybko samochody rozwiewały jego przetłuszczone, niemyte dawno włosy. Wiało wręcz boleśnie, skóra dłoni i twarzy odmarzała. Nie przeszkadzało mu to. Czuł ukojenie w tym, na co mógł przelać na cierpienie fizyczne. Odczuwał komfort we wszystkim, co choć trochę zbliżało go do śmierci, nawet w lekkiej hipotermii. Na uszach miał słuchawki, w których rozbrzmiewało "Nie ma mnie dla nikogo" Paktofoniki. Robiło mu się słabo z powodu niedożywienia widocznego na jego zapadniętej ze zmęczenia twarzy, więc bieg zamienił w szybki marsz. Pogrążył się w myślach, ściskając w dłoni kartkę z listem. Listem skrywającym całą prawdę i to, co chciał przekazać światu, zanim odejdzie.

Kiedyś ojciec nie pił. Państwo Santorscy byli pozornie szczęśliwym małżeństwem z dwójką dzieci. Lecz tylko o ich synu wiedział świat. Istnienie chorej córki chcieli zatuszować przed wszystkimi. Z Danutą zawsze było coś nie tak, mówili. Była chorowitą niemową. Dziewczynką, cichą i zlęknioną, uciekającą od ludzi nawet wzrokiem. Nie wyrażała żadnych emocji. Nigdy nie płakała, nie śmiała się, czy też nie złościła. Przy porodzie nawet myślano, że nie żyje, gdyż nie wydała z siebie żadnego dźwięku życia. Mówić na poziomie rówieśników nauczyła się dopiero w wieku siedmiu lat. W dzieciństwie stwierdzono u niej spektrum autyzmu i arytmię serca. Psychiatria i psychologia nie była jeszcze wtedy tak rozwinięta, a rodzice Danki nie mieli tyle środków, by zapłacić za dogłębną diagnozę jej zaburzeń. Nie mieli nawet dostępu do leków, więc ojciec dziewczynki od początku ukrywał ją przed światem, puszczając w świat informację, że zmarła. Takie rzeczy się wtedy zdarzały, były to czasy PRL-u, lata osiemdziesiąte. Dzieci umierały, z powodu biedy i chorób. Nikt z tym nie dyskutował, nie zagłębiając się w temat. Zresztą sąsiadom i rodzinie od od zawsze było wiadomo, iż mała Danusia była słaba i chorowita, więc wieść szybko się rozniosła i nikt nie miał wątpliwości, złożono kondolencje i szybko zamieciono sprawę pod dywan, nawet nie kwestionując braku pogrzebu. Nikt nie oceniał, wtedy nie każdego było stać na pochówek.

Paweł nie czuł się w porządku z tym, jak rodzice traktowali siostrę. Aczkolwiek sam był tylko dzieckiem, zastraszonym przez ojca, by nie mówić o Dance nikomu. Z początku wiedział tylko jego najlepszy przyjaciel, Tomek. Gdy zaczął chodzić do gimnazjum, jego paczka przyjaciół również poznała prawdę. Dopiero po zaginięciu dziewczyny ludzie dowiedzieli się o tym, że kiedykolwiek istniała. Tylko jej młodszy brat wiedział, że potrafi mówić. Otworzyła się jedynie przed nim, opowiadając mu o swoim wymyślonym świecie marzeń.
Nigdy za zgodą rodziców nie opuściła czterech ścian blokowiska, pozbawiona dostępu do edukacji, nauczyła się czytać sama oraz mówić ze słuchania stacji radiowych. Dopiero w wieku siedemnastu lat odważyła się opuszczać niewielki pokój kryjący się za obrazem, w tajemnicy przed szkodliwymi, toksycznymi rodzicami.

𝐃𝐚𝐢𝐬𝐲Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz