rozdział 14

553 21 23
                                    

Łzy spływały po moich policzkach niepohamowanie, zamazując mi obraz przed oczami. Nie wiedziałem czy ktoś za mną biegnie. Nie przejmowałem się tym. Nie chciałem się tym teraz przejmować.

Biegłem dosyć długo, ale w końcu dobiegłem do starej piekarni. Wbiegłem do niej, zamknąłem drzwi i zsunąłem się po nich zakrywając twarz w dłoniach.

usłyszałem kroki w swoją stronę. Nie patrzyłem kto do mnie podchodzi. Było mi już wszystko jedno. Spróbowałem tylko uciszyć płacz, ale każdy wie że udaje się to tylko na chwilę, a potem znowu wybuchasz jeszcze głośniej.

- Hej, co się stało? - kucnął i spytał się miłym tonem Marcus, glaszczac mnie delikatnie po dłoni.

Nic nie odpowiedziałem, tylko się do niego przytuliłem. Tak, ja, Tony Monet z własnej woli kogoś przytula.
Chłopak szybko oddał uścisk.

Płakałem mu jakiś czas w ramię, a ten wszystko znosił. Zawsze. Moje humory, złe lub za dobre nastroje, łzy i krzyki, moje głupie Pomysły, opiekował się mną kiedy było mi tego trzeba, zarywał noce by wszystko było perfekcyjnie dopracowane, Był przy mnie Gdy wszyscy się ode mnie odsunęli...

Uspokoiłem się na tyle, żeby móc coś powiedzieć.

- Powiesz co się stało?

- pistolet... wypadł mi przy nich pistolet z grawerem...

Marcus przez chwilę patrzył się na mnie z przerażeniem i współczuciem. Przytulił mnie tylko mocniej i uspokajał. Eh Kochałem go.

Nie wrócę dzisiaj do domu. Nie w tym tygodniu. Nie w tym miesiącu. Nie w tym roku. Nigdy.

Pov: Dylan

Nie wierzę...

Nasz brat jest mordercą...

Dlaczego to robi...?

Pov: Tony

Nie wiem kiedy zasnąłem ale obudziłem się na kanapie.

______________________________________

Ocenka >>>

Pytanka >>>

Pomysły >>>

260 słów 😚

(Bez) Nadziei ~ Tony MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz