Rozdział 5

119 11 9
                                    

1700 słów.

***

Marilyn

- Ben, Kochanie! - krzyknęła Mickey gdy siedziałyśmy razem na jej kanapie z lampką wina w ręce. Przewróciłam oczami na słodkie przezwisko jakim moja przyjaciółka nazwała swojego faceta, za co momentalnie dostałam kuksańca w bok, więc po kilku sekundach moja twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia.

- Tak!? - odkrzyknął, by po chwili jego głowa wychyliła się zza ściany oddzielającej salon z kuchnią. Mężczyzna uśmiechną się do nas a jego wzrok natychmiast skupił się na Michaeli.

- Mógłbyś skoczyć nam do sklepu po jeszcze jedną butelkę? - spytała chwytając za szkło które uniosła w górę pokazując o butelkę jakiego płynu nam chodziło.

Ben spojrzał na brunetkę z powątpieniem.

- Wypiłyście już trochę, może nie warto przesadzać? - Mickey zrobiła oczy niczym kot ze Shreka.

- Proooszę, dawno się nie upijałam przecież, a to i tak byłaby dopiero druga butelka. Proszę, proszę, prooooszę - patrzyła błagalnie na swojego narzeczonego, który miękł z każdą kolejną sekundą.

Właśnie tego nie lubiłam, płaszczenia się przed kimś by coś osiągnąć, proszenia kogoś o zgodę gdy chciało się coś zrobić.

Związki były przereklamowane i dla słabych.

Wolałam umrzeć sama niż być z kimś na serio... a nie, czekaj sama byłabym bez kasy.

Więc tak, wolałam być z kimś kto był bogaty ale nie ingerował we mnie i w to co robię, z kimś kto się mną nie interesował niż być z kimś na serio.

Tak, tak zdecydowanie lepiej to brzmi.

- Dobrze, ale to ostatnia butelka dzisiaj, jutro obydwoje musimy być w pełni sił - mrugnął do niej a jego usta rozciągnęły się w, zdecydowanie zbyt szerokim, uśmiechu.

- Jasne - wysłała mu całusa w powietrzu na co on zachichotał w międzyczasie odrzucając ściereczkę kuchenną na blat.

Udałam odruch wymiotny.

- Jesteście słodcy do porzygu - mruknęłam teatralnie przewracając oczami.

- A ty nudna jak sflaczałe kapcie - brunetka odpyskowała wymierzając mi kuksańca w ramię.

- Idę, chcecie do tego jeszcze coś? - spytał Ben gdy już minął nas w celu przedostania się do przedpokoju.

- Może coś słodkiego - odparła przyjaciółka.

- W porządku, będę za kilka minut - rzucił a po chwili dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi rozchodzący się po mieszkaniu.

Mickey westchnęła a nikły uśmiech wykwitł na jej wargach.

- Nie chciałabyś tak czasem? - spytała nagle w czasie gdy upijałam ostatni łyk czerwonego napoju.

- Tak czyli jak? - zachichotała jak zakochana nastolatka.

- Czyli tak - wskazała obiema dłońmi na podłogę jak gdybym miała domyślić się o co jej chodzi. Uniosłam brew patrząc na nią z powątpieniem czy aby na pewno jest jeszcze zdrowa psychicznie .

- Wszystko z tobą w porządku? - spytałam na co westchnęła zmęczona moim tokiem myślenia.

- Wiesz o co mi chodzi Mar, czy nie chciałabyś czasem mieć obok siebie kogoś do kogo możesz powiedzieć „kochanie", kogoś kogo możesz wysłać do sklepu bo tobie się nie chce, z tym że czasem zrobisz dla niego to samo, kogoś komu możesz zaufać, kogoś kto cię wesprze, rozbawi, otrze łzy... nie chciałabyś czasem mieć obok siebie kogoś kto kochał by cię bezwarunkowo a ty mogłabyś oddać mu tą miłość? - popatrzyła na mnie z tą dziwną nutką w oczach. Przełknęłam ślinę nadal patrząc na nią z powątpieniem.

ActorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz