Rozdział 12

102 13 6
                                    



Ten rozdział ma 1850 słów. Następny będzie o wiele dłuższy. 

Koniecznie coś po sobie zostawcie kochani <3

***

Alec

- Ale...

- Nie Marilyn – przerwałem jej zanim zdążyłaby po raz kolejny zacząć się przede mną płaszczyć. Bo tak, potrafiła to robić jeśli naprawdę tego chciała. Co był nadzwyczaj dziwne, bo po raz pierwszy, w całej naszej ponad miesięcznej jakże dziwnej relacji, widziałem ją taką nie przy Brandonie wtedy kiedy miała grać – to nie jest mój jebany problem – powiedziałem dobitnie już któryś raz z kolei w końcu na nią zerkając.

Bo tak, nie patrzyłem na nią przez całe pół godziny w których to siedziała na obskurnej kanapie w małym pokoiku w mojej kawalerce i próbowała mnie przekonać do tego, że to MY mieliśmy problem, gdy ja widziałem w tym tylko i wyłącznie JEJ problem.

Niestety ona nawet nie próbowała przyjąć do siebie mojego punktu widzenia.

- No Alec nooo – jęknęła przeciągając ostatnią literkę, jakby to jakkolwiek miało na mnie podziałać. Przewróciłem oczami dokładnie skanując jej twarz. Od razu w oczy rzuciło mi się to, jak bardzo wszystkie jej mięśnie na buzi były napięte. Jakby, co najmniej, miała wypracowane jak jej twarz powinna być ułożona, w jaki sposób powinna się uśmiechać, mówić a nawet strzelać fochy. Jakby miała wyliczone co do milimetra jaki ma być odstęp od jej brwi do miejsca w którym zaczyna się górna powieka. Jakby wszystko miała zaprogramowane, aby być wręcz idealną...nierealną.

Bo czasem faktycznie gdy się na nią patrzyło, miało się wrażenie że jest nierealna, idealana do tego stopnia że aż nierealna. Była piękna, bo była i gdybym stwierdził inaczej po prostu bym skłamał.

- Nie – rzuciłem – podpisaliśmy słowną umowę na temat tego, że mamy udawać parę przy Brandonie i jego narzeczonej, nie pisałem się na udawanie przy twoich rodzicach. Marilyn nie, nie namówisz mnie na to – wytłumaczyłem jej po raz kolejny tego wieczoru.

- Zapłacę podwójnie za te parę dni – mruknęła sądząc, że dodatkową gotówką jakkolwiek zdoła mnie przekonać do tego pojebanego pomysłu – nie mogę pokazać się im sama – stwierdziła po czym głośno przełknęła ślinę.

- To, że wstydzisz się pokazać samej przed rodzicami, nie oznacz że musisz zmuszać do tego akurat mnie. Podobno masz mnóstwo takich naiwnych aktoreczków jak ja na wyciagnięcie ręki, więc czemu z nich nie skorzystasz? – może trochę nieczyste zagranie byleby tylko dała mi już spokój... ale ja naprawdę chciałem teraz jedynie świętego spokoju.

- Dogadalibyście się – stwierdziła po chwili – oni są biedni, ty jesteś biedny – no wiedziałem, że w końcu coś jebnie. Ona na tym etapie, gdy ja wciąż jej odmawiałem, posuwała się już naprawdę do wszystkiego. Tylko że tym ani trochę nie zachęciła mnie do odgrywania słodkiej i cudownie zakochanej pary przed jej rodzicami.

Westchnąłem przewracając oczami.

Nie skomentujesz tego. Nie skomentujesz.

Odchrząknąłem znów spuszczając z niej wzrok, jakoś tak przestało mi się chcieć na nią patrzeć.

- Marilyn idź stąd, nic nie zdziałasz – wypuściłem powietrze z płuc zrezygnowany, że do tej kobiety w ogóle cokolwiek dotrze.

- No ale przecież jestem miła, tak jak chciałeś, więc o co chodzi? – w szoku spojrzałem w jej oczy w których błysnęła nieznana mi dotąd iskierka czegoś, czego w zasadzie nie potrafiłem nazwać.

ActorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz