Rozdział 6

117 12 12
                                    


Na samym początku chciałbym was przeprosić za moją bardzo długą, kolejną nieobecność, bardzo, bardzo was za to przepraszam. Wracam i rozdziały będą od teraz regularnie. 

Standardowo mam nadzieję, że się wam podoba <3 

Koniecznie zostawcie coś po sobie 

Równe 2054 słowa. Miłego czytania! 

***

Marilyn

- W kawiarni? Tej co ostatnio? – westchnęłam słysząc w tle, że młody mężczyzna znajduje się najprawdopodobniej na imprezie.

- Tak Alec, w tej co ostatnio – przytaknęłam zawieszając wzrok na swoich paznokciach.

- Tylko nie spóźnij się z powodu kaca lub czegoś innego – mruknęłam zaczepnie.

- Co? – rzucił jakby z pretensjami dlatego odchrząknęłam.

- Nic, nie spóźnij się, cześć – rozłączyłam się mając w dupie to, że on może chciałby jeszcze coś powiedzieć. Już i tak wystarczało mi to, że musiałam z nim wytrzymywać.

Spojrzałam na zegarek, było grupo po 12 w nocy dlatego dziwne było że chłopak w ogóle ode mnie odebrał, no to przestało być dziwne zaraz po tym gdy usłyszałam gdzie się znajduje.

W zasadzie nie powinno mnie to dziwić, był młody, był studentem i na dodatek teraz nieźle zarabiał, miał przecież prawo szaleć.

Zresztą, nie interesowało mnie to, jedyne na czym mi w tamtej chwili zależało to na tym, żeby brunet się nie spóźnił. To była kolejna akcja a ja miałam wrażenie że mój cel z każdym kolejnym dniem jest coraz bliżej... przynajmniej taką miałam nadzieję, przebywanie z Alciem źle na mnie wpływało, a na dodatek ten chłoptaś wkurwiał mnie jak nikt inny na tym świecie.

Naprawdę, a mało jest takich ludzi co się urodzili i z automatu by mnie nie wkurwiali.

Stanęłam przed lustrem w łazience z zamiarem ogarnięcia się do snu.

Zmyłam z siebie mocny makijaż, bez którego nie śmiałabym nawet przekroczyć progu swojego dotychczasowego mieszkania.

Związałam swoje długie, zdrowe blond włosy w kitkę i w końcu poczułam ulgę. Były grube i ciężkie a dbanie o nie było prawdziwą katorgą. Najchętniej bym je ścięła... ale wtedy straciłabym swój największy atrybut.

Popatrzyłam na siebie w lustrze, byłam piękna i seksowana i totalnie nikt nie mógł mi tego zabrać.

Z tą myślą udałam się prosto do łóżka gdzie zasnęłam z delikatnym uśmiechem na ustach wyobrażając sobie swoją niedaleką przyszłość w której z powrotem byłam szczęśliwa i bogata.

***

Weszłam do kawiarni od razu rozglądając się po całym lokalu w poszukiwaniu Alca, który miał już tutaj być bo to ja się spóźniłam, ale oczywiście jego nie było.

Z westchnięciem podeszłam do pierwszego lepszego wolnego stolika siadając na krzesło.

Mijały minuty a jego dalej nie było, spóźniał się wcześniej ale nigdy nie aż tak jak dziś.

Nie martwiłam się o niego, bo czemu miałabym się o niego martwić? To był nic nie znaczący w moim życiu pionek który za niedługi czas miał z niego zniknąć. Po prostu płaciłam mu za to, że miał tu być, a jego tutaj nie było.

Za 30 minut Brandon miał się pojawić a wcześniej chciałam obgadać z Alciem to, jak ma wyglądać dzisiejsza interwencja. No ale cóż, wszystko wskazywało na to, że znów będziemy improwizować a ja będę musiała obciąć mu pensje.

ActorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz