Rozdział 7

121 13 8
                                    


1500 Słów. Tak wiem że krótki...

***

Alec 

Westchnięcie współlokatora rozprzestrzeniło się po małym pomieszczeniu w którym się znajdowaliśmy.

On uczył się na swoje kolokwium które wypadało za dwa dni, a ja... Ja starałem się wykuć na pamięć rolę którą miałem odegrać na jutrzejszych zajęciach, jednak żadnymi siłami własnej woli nie potrafiłem przyswoić dialogów.

Uniosłem wzrok na chłopka siedzącego na przeciwko gdy on już na mnie patrzył.

-Co? – zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc do końca o co mu chodzi, bo patrzył na mnie zmartwionym wzrokiem, a to się nie zdarzało, my ogólnie raczej nie interesowaliśmy się swoimi życiami. Mieszkaliśmy ze sobą bo tak było taniej, ale nigdy zbytnio nie rozmawialiśmy, nie było na to czasu, ani chęci. Tak szczerze to ja nawet nie wiedziałem, czy tak do końca go lubiłem.

- Dziwnie się zachowujesz od paru dni – stwierdził robiąc dziwną minę. Wyprostowałem swoją sylwetkę a moje mięśnie samoistnie się napięły. Nie wiedziałem o co mu chodzi, jaką zmianę ma na myśli. A to włączyło mój instynkt przetrwania.

-To znaczy? – wziąłem głęboki oddech starając się chociaż odrobinę rozluźnić mięśnie.

- No nie wiem, jakoś tak. Włóczysz się bez sensu po domu, częściej wychodzisz i tak dalej – odetchnąłem zdając sobie sprawę z tego że niczego się nie domyślił. Że tak naprawdę zorientował się tylko że jestem trochę przybity.

Machnąłem na niego ręką.

- Ucz się, a nie pierdolisz farmazony. Zacząłem dostawać więcej zaproszeń na rozmowy kwalifikacyjne i trochę gorzej idzie mi na studiach, to tyle – wzruszyłem ramionami.

- Okey – mruknął jedynie faktycznie wracając do nauki.

Dziś był dzień mojej wypłaty, a Marilyn nie odzywała się od 9 dni. Dokładnie tak, to był termin kolejnej wypłaty której nie dostałem. Ale w zasadzie sam tego chciałem, gdy wtedy wyszedłem z tamtej kawiarni a moje wyjście poprzedzały słowa teoretycznie mogące ją urazić, tak naprawdę się wtedy zwolniłem.

Chyba nie żałowałem, potrzebowałem tamtej kasy i to był fakt, mimo wszystko nie wiem czy chciałem psuć sobie doszczętnie swoją psychikę przy takiej osobie.

Ciągle odtwarzałem w głowie to, jak tamta blondyna potraktowała niczemu winną dziewczynkę, która była jedynie ciekawska.

Mógłbym ją tolerować, naprawdę byłbym w stanie nawet z nią wytrzymać, ale gdy wtedy zobaczyłem jak odzywa się do niczego winnemu dziecka... coś się zmieniło a ja za każdym razem jak o niej pomyślę mam w głowie te słowa, nie potrafię spojrzeć na nią inaczej a to tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu że bardzo dobrze zrobiłem wychodząc wtedy z tej kawiarni.

Przynajmniej jej wygarnąłem i nie mogę sobie zarzucić że nie zrobiłem nic gdy zobaczyłem jak się zachowuje, a to czy wyciągnie z tego jakieś wnioski czy nie to już tylko i wyłącznie jej sprawa i jej sumienie.

No i przynajmniej dostała to, czego chciała. Czasu sam na sam z byłym kochasiem, portfelem bez dna. Minąłem Brandona gdy wyszedłem z lokalu, on chwilę później do niego wszedł.

Nie byłem jej do niczego więcej potrzebny i to było dobre.

Tak to było dobre.

A jeśli tamten facet naprawdę był na tyle głupi, żeby z powrotem wrócić i żyć z takim człowiekiem mimo że już ją zna, cóż to był już jego problem.

ActorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz