Megan nie mogłaby powiedzieć, że nienawidzi Ajiro. W końcu, tam przyszła na świat. Przez dwadzieścia jeden lat planeta ta stanowiła jej dom. Nie była też najgorszym miejscem, w jakie można trafić w tej parszywej galaktyce, ale... Cóż. Zawsze mogłoby być lepiej, czyż nie? Ajiro nie oferowała swym mieszkańcom zbyt wiele. Jak każda planeta, która dostała się w łapy pozaświatowych korporacji, została niemal doszczętnie pozbawiona surowców naturalnych, uprzemysłowiona, a zanieczyszczenie światłem było tak ogromne, że widziana z przestrzeni kosmicznej Ajiro zdawała się jarzyć, a na nocnym niebie, które przybierało upiorny, pomarańczowy kolor, nie widać było ani jednej gwiazdy. Nawet jedyny księżyc planety, w całkowitych ciemnościach lśniący jasnym, mlecznym blaskiem, został całkowicie przyćmiony przez światła miast. Przemysł i nocne życie kwitły na Ajiro, ale pomimo tego planeta i tak nie stanowiła zbyt ważnego przystanku na międzygwiezdnych trasach, a w centrum galaktyki mało kto w ogóle o niej słyszał. Wszystko przez to, że produkowano tam głównie materiały, których później używano do produkcji kombinezonów próżniowych. Kogo mogłoby interesować coś takiego? Co innego, gdyby na Ajiro znajdowały się zakłady produkujące broń lub gwiezdne stocznie. Wtedy z pewnością planeta ta stałaby się ważnym punktem strategicznym na mapach galaktyki. Ostatnimi czasy jednak Megan coraz częściej zastanawiała się, czy większa sława bardziej przysłużyłaby się planecie, czy raczej jeszcze bardziej jej zaszkodziła. Podejrzewała, że raczej to drugie. Na Ajiro już teraz ciężko było znaleźć choćby skrawek zieleni. Gdyby zaczęto budować tam jeszcze więcej fabryk, w końcu pozostałaby z niej jedynie martwa, wysuszona skorupa. Już mieszkanie na na wpół martwym świecie nie należało do najprzyjemniejszych, a z martwej planety pewnie nigdy nie dałaby rady uciec. Jak zwykle w takich przypadkach powiodłoby się wyłącznie tym, którzy posiadali wystarczające sumy kredytów. A ona nie należała do grona tych szczęśliwców. Chociaż pracowała jako urzędniczka portowa, kredytów ledwo starczało jej na pokrycie comiesięcznych rachunków, bo wzbogacić musieli się ci, którzy stali w hierarchii wyżej od niej. Tak właśnie żyło się na Ajiro. Planeta nikogo nie chciała wypuścić ze swych szponów. Kto się tam urodził, tego przeznaczeniem było także tam umrzeć. Ale Megan nie potrafiła nic poradzić na to, że ciągnie ją do gwiazd. Przyszła na świat już po upadku Pierwszego Imperium Galaktycznego, ale odnosiła wrażenie, że na Ajiro, oprócz może wszechobecnego dostępu do HoloNetu, niewiele rzeczy uległo zmianie. Żaden galaktyczny rząd w najmniejszym nawet stopniu nie przejmował się tym, aby polepszyć jakość życia mieszkańców planety. Nawet sami senatorowie z Ajiro się tym nie przejmowali. Wybory traktowali jak okazję, żeby uciec do jądra galaktyki i już nigdy nie wrócić. Jedyną rozrywkę, poza piciem w przyportowych kantynach, stanowił więc jedynie HoloNet. Megan, odkąd tylko sięgała pamięcią, uwielbiała oglądać holodokumenty o pilotach i sławnych rycerzach Jedi. Po upadku Imperium tego typu holofilmów powstawały całe setki! Kobieta zawsze zazdrościła tym, którzy mogli zwiedzać całą galaktykę. Gdy była jeszcze dzieckiem, pragnęła zostać pilotką, ale nie przyjęto jej do żadnej akademii. Dostawała odmowę za odmową, aż w końcu pożegnała się ze swoimi marzeniami, stwierdzając, że i tak nie mają sensu. W żaden sposób nie uda jej się uciec z Ajiro. Jednak, nie do końca pogrzebała smutne resztki marzeń – została w końcu urzędniczką w jednym z portów kosmicznych. Sprawdzanie biletów i kart pokładowych to co prawda nie to samo, co zasiadanie za sterami myśliwca, albo innego statku kosmicznego, ale w ten sposób mogła być przynajmniej blisko pilotów, którzy czasem zabierali ją na drinka i opowiadali o cudach, od których aż roiło się w kosmosie. Gwiazdy, mgławice, czarne dziury, planety z kilkoma księżycami, planety w całości pokryte oceanami lub śniegiem, ogromne gazowe olbrzymy... Kiedyś słyszała nawet o planecie, na której deszcz pada w postaci diamentów! Pragnęła ujrzeć na własne oczy chociaż część z tych wspaniałości... Ale Jedi zazdrościła chyba nawet bardziej niż pilotom. Bez skrępowania przemierzali galaktykę wzdłuż i wszerz, pławiąc się w luksusach. Głosili, że służą obywatelom galaktyki, ale tak naprawdę to wszyscy służyli im. Ciężko było nie odnosić takiego wrażenia, skoro posuwali się nawet do tego, że odbierali rodzicom dzieci wrażliwe na Moc. Głosili oczywiście, że wszystkie dzieci trafiają do nich dobrowolnie, że Jedi nie są porywaczami, ale Megan była przekonana, że to tylko część prawdy. Wątpiła, aby wszyscy rodzice rzeczywiście tak ochoczo i radośnie oddawali swoje dzieci w ręce kompletnie obcych istot, zamkniętych we własnym kręgu i niedzielących się z nikim swymi tajemnicami, niczym jakaś sekta. Kobieta przyłapała się na tym, że chyba nigdy tak naprawdę nie lubiła Jedi (skoro władali tak ogromną potęgą, jak się przechwalali, dlaczego pozwolili wyrżnąć się jak nerfy i dlaczego nie zorientowali się, że pod samym ich nosem działa mroczny lord Sithów, który przekształcił Republikę w Imperium, wprowadzając w nim swój własny, krwawy reżim?), po prostu zazdrościła im swobody, z którą mogli się przemieszczać z planety na planetę. I było jej zwyczajnie smutno, że niektórzy żyli na koszt innych, w ogóle nie licząc się z kredytami, a innych nie było nawet stać na bilet na najbliższą planetę... Może gdyby urodziła się z tą mistyczną wrażliwością na Moc, zgłosiłby się po nią sam Luke Skywalker i zabrał ją do swej tajemniczej Akademii Jedi, której lokalizacji nie znał nikt oprócz niego, ale... Cóż. Nie była nikim specjalnym, a po prostu zwykłą, zgorzkniałą, młodą kobietą. Nic nie wskazywało na to, że jej życie mogłoby się w jakikolwiek sposób zmienić. Dopóki, rzecz jasna, nie poznała tego idioty...
CZYTASZ
Star Wars - Dziki Włóczęga
FanfictionTatsuma, posiadający zdecydowanie więcej kredytów niż rozumu, może pozwolić sobie na podarowanie byłej dziewczynie gwiezdnego niszczyciela. A ona nadal tego nie docenia! Dlaczego?! Przemierzając odległą galaktykę (razem z tą niewdzięcznicą!), wspóln...