Rozdział 11

1.4K 63 6
                                    

                                    Hayley

Patrzyłam jak w kilka sekund moje mieszkanie, w którym nie mieszkałam co prawda długo ale zdążyłam stworzyć w nim jakieś schronienie. A teraz płonie jakby było nic nie warte.

Wygląda na to że wybuchło tylko moje mieszkanie ale gaz zrobił swoje. Dopiero po kilku minutach zauważyłam, że nie stoimy na centralnym parkingu mojego mieszkania, gdybyśmy byli na nim pewnie by było po nas.

Jak to jest kurwa możliwe, że mnie znaleźli?

Żaden z ocalałych by tego nie zrobił po tym co nam wyrządzili, prędzej by próbowali zabić Cienia nawet jeśli oznaczało to śmierć.

Wpatrywałam się tępo przed siebie nie zdolna cokolwiek zrobić jakkolwiek zareagować. Przed moimi oczami pokazała się męska pstrykając palcami. Zerknęłam w bok przypominając sobie, że nie jestem sama. Mimo to wróciłam wzrokiem na przednią szybę odpływając wspomnieniach.

- Zabijcie mnie! – Szepnęłam. 

Ledwo się poruszając podparłam na łokciach by zaraz paść na twarz. Jęknęłam wzdychając jednocześnie.

To tak bardzo boli.

Poczułam jak ktoś chwyta mnie za kotkę zaciskając rękę najmocniej jak może. Po chwili poczułam mocne szarpnięcie do wyjścia z klatki. Zostałam odwrócona na plecy. Ból rozprzestrzeniający się po moim ciele był ledwie do zniesienia.

Na siłę otworzyłam oczy by zobaczyć co się dzieje. Przed moją twarzą ukazała się kobieta. Jej krwiste usta wykrzywione w szatańskim uśmiechu tylko utwierdziły mnie, żeby nie szukać u niej pomocy.

Jest jedną z nich.

- Od dzisiaj jestem twoją matką księżycu. – Powiedziała piszczącym głosem aż się skrzywiłam.

Chciałam jej odpowiedzieć lecz nie byłam w stanie. Bolało mnie gardło. Bolała mnie głowa. Bolały mnie ręce.

Bolało mnie wszystko.

Nabrałam śliny na język wystarczająco aby napluć jej na twarz. Krzyknęła puszczając mnie i cofając się w tył. Odciąganie ich uwagi jest takie łatwe. – pomyślałam i zaczęłam się czołgać do Doriana.

- Zostaw! – Krzyknął szeptem. – Uciekaj. Tylko nie zapominaj o mnie jędzo. – Dodał uśmiechając się kącikiem ust do mnie.

Nie słuchałam go. Czołgające się dalej po brudnej podłodze jednocześnie słysząc jak kobieta przeklina siarczyście na to co zrobiłam.

Docierając do klatki Doriana mimo bólu podniosłam się na nogi i odwróciłam do innych klatek.

Były nas dziesiątki jak nie setki.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu jak każdy w klatkach podchodzi bliżej by zobaczyć co będzie się dziać. Zaczęli robić lekki hałas łapiąc za kraty klatek.

Popatrzyłam na kobietę, która wpatrywała się teraz we mnie z twarzą wykrzywioną w gniewie. Dokładnie zauważyłam moment, w którym była przygotowana krzyczeć.

Nie pozwolę ci na to.

Moment, kiedy zaczął się odwracać był moją jedyną szansą. Zignorowałam ból sięgając ręka jej włosy. Pociągnęłam za nie sprowadzając ją jednoczenie na ziemie. Pisnęła. Usiadłam na niej okrakiem. Rękami zakryłam jej nos i usta.

Nie przestawała się szarpać. Nie poddawałam się. Po podłodze przeturlał się pręt. Podniosłam wzrok napotykając wzrok Doriana.

- Wykańcza ją. – Powiedział, a reszta poszła za nim w ślady hałasując coraz głośniej. – Ucisz ich ciebie posłuchają. – Dodał kiwając lekko głową.

Zero  [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz