Rozdział 18

1.3K 74 18
                                    

Czy stałam i wpatrywałam się przez ostatnie cztery godziny w szybę? -  Cóż tak.

Podobno to właśnie moja rodzina, ale ja tego nawet nie widziałam w wyglądzie. Kiedy schodziłam na dół chciałam wkroczyć tam niczym huragan, ale z jakiegoś powodu się zatrzymałam przed zamkniętymi drzwiami tarasowymi. 

Patrząc na nich starałam się wyobrazić sobie siebie wśród nich. Problem polegał na tym, że nie umiałam i to chyba było najgorsze. 

Poklepałam się po kieszeniach chcąc chwycić telefon nie wyczuwam go więc zatrzymuję ręce i sobie przypominam – no tak rozjebałam go. Wyczuwam za to pudełko papierosów.

To dobry pretekst by wyjść zapalić. 

Westchnęłam i wyszłam od razu odpalając papierosa. Nie zauważyli mnie, dopóki nie zbliżyłam na jakieś cztery kroki od nich. 

Kobieta spojrzała na mnie z szklistymi oczami zasłaniając usta dłonią. Mężczyzna ją obejmujący miał wypisane na twarzy wyrzuty sumienia, smutek i złość. Mężczyzna z klubu i drugi z którym nigdy nie rozmawiałam wiercą we mnie dziurę jakbym miała pod siłą spojrzenia miała powiedzieć wszystko co wiem.

- A więc to prawda. - Bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Zaciągnęłam się papierosem przytrzymując chwilowo dym w płucach.

- Wiedziałaś? - spytał się szatyn z klubu patrząc teraz na mnie gniewnym wzrokiem.

- W zasadzie to nie. - Wypuściłam chmurę dymu w stronę ich twarzy. - Ale to nie ma zbyt dużego znaczenia. - Wzruszyłam ramionami.

Kobieta chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej głośny huk z domu i mogłam przysiąc, że gdybym była w środku ściany by się zawaliły na mnie. Odwróciłam się bokiem w stronę drzwi tarasowych. Długo nie musiałam czekać by zobaczyć rozwścieczonego - nie, wkurwionego – Spencera zmierzającego zamaszystym krokiem w naszą stronę. 

Zrobiłam dwa kroki w bok, żeby mnie nie staranował. Przez co od razu dałam mu idealną drogę na szatyna. Spencer zamachnął się uderzając go w twarz prawdopodobnie łamiąc mu przy tym nos. Nie poprzestał na tym.

Zadał cios w brzuch przez co mężczyzna się zgiął w pół trzymając jednocześnie za nos. Drugi zaś mężczyzna próbował go odciągnąć, lecz gdy tylko pojawił się w zasięgu Spencera dostał cios. Stojąc nad nimi powiedział:

- Jakim kurwa prawem wchodzicie do mojego gabinetu pod moją nieobecność?! - Ryknął bardziej na szatyna.

Najwyraźniej to on był tym mniej rozsądnym.

- Spencer...

- Zamilcz! - Spiorunował spojrzeniem drugiego mężczyznę. Wyciągając broń za paska spodni. - Czy wyraziłem się nie jasno, kiedy powiedziałem, że...

- Spencer! - Krzyknęła kobieta przenosząc wzrok z niego na mnie dając tym znak, że nie są sami.

Zaciągnęłam się ostatni raz papierosem i wyrzuciłam niedbale niedopałek gdzieś w bok. Kiedy Spencer na mnie spojrzał jego spojrzenie lekko złagodniało. Przechyliłam lekko głowę w bok cierpliwie czekając aż dokończy swoją wypowiedź. 

Braxton jak mniemam podał brunetowi kartkę, którą wyrwał mu tak szybko, że prawie tego nie wychwyciłam. Zaczął czytać. Westchnęłam przymykając powieki i sięgając ręką do policzka by się podrapać. 

Kiedy otworzyłam na oczy Spencer miał już wbity wzrok w moją dłoń. Spojrzałam na nią i zobaczyłam, że drapałam się prawą, na której miałam pierścionek. Schowałam ją do kieszeni nagle czując lekki dyskomfort.

Zero  [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz