01:18

136 44 9
                                        

Trójka gryfonów ostrożnie wyszła z tajemnego przejścia, łączącego Hogwart z Miodowym Królestwem. Rozejrzeli się po korytarzu i po upewnieniu się, że jest bezpiecznie udali się w kierunku schodów.

— Muszę coś jeszcze załatwić. — Fred Przekazał po torbie z zakupami bratu i przyjacielowi, a widząc pytający wzrok chłopaków, wytłumaczył sytuację. — Zaniosę Mel trochę słodyczy, wiecie, żeby poprawić jej humor. — Wzruszył ramionami.

— Idź tam do niej kochasiu. — Rzucił George, kręcąc głową z szerokim uśmiechem.

— Pozdrów ją od nas. — Dodał Lee, po czym obaj poszli w stronę wierzy Gryffindoru.

W tym czasie on szedł do skrzydła szpitalnego, było już późno, więc starał się przebyć tę drogę jak najszybciej, nie chcąc załapać przypadkiem szlabanu. Gdy chłopak stał już z rozświetloną zaklęciem różdżką przed dużymi drzwiami, za którymi znajdowało się skrzydło szpitalne, poczuł jak robi mu się ciepło w brzuchu. Nie umiał określić czym konkretnie było ów uczucie, nawet nie potrafił stwierdzić czy było ono przyjemne czy też wręcz przeciwnie.

Przyłożył ucho i nasłuchiwał, żeby upewnić się, że w środku nie ma madame Pomfrey, a gdy już wiedział, że droga jest czysta, ostrożnie uchylił drzwi i wślizgnął się przez szczelinę. W środku nie było kompletnie ciemno, na paru szafkach nocnych paliły się świece, leżący na łóżkach uczniowie spojrzeli w jego kierunku, nie kryjąc przy tym zdziwienia.

Amelie w tym czasie leżała na brzuchu, z poduszką pod sobą i ślęczała nad wypracowaniem na temat amortencji. Właśnie pisała zakończenie, w którym miała wszystko ładnie i gładko podsumować, gdy usłyszała za sobą ciężkie kroki. Lekko zaskoczona wręcz podskoczyła i odwróciła głowę, w pierwszej chwili wysoka sylwetka ją przeraziła, ale gdy zrozumiała kto stoi nad nią, na jej twarz zagościł szeroki uśmiech.

— A ty co tu robisz? — Spytała, nie przestając się uśmiechać. — Co z imprezą, nie mów że wolisz posiedzieć z dziewczyną która naderwała sobie nogę niż tam. — Zaśmiała się, odłożyła na bok wypracowanie, po czym ostrożnie przewróciła się na plecy i podniosła do siadu.

— Chciałem ci tylko dotrzymać towarzystwa. — Stwierdził, przysuwając krzesło i siadając na nim okrakiem tak, że miał między nogami oparcie. — No i przyniosłem ci słodycze. — Podał jej małą siatkę pełną przekąsek.

— Na Merlina... — Szepnęła pod nosem, otwierając torbę i przeglądając słodycze znajdujące się wewnątrz niej. — Moje ulubione, Rebecca czy Cedric?

— Rebecca, ale to mój gest, prosto z serca. — Położył dłoń po lewej stronie klatki piersiowej, śmiejąc się przy tym cicho. — Zresztą pomyślałem, że będziesz się tu nudzić tak sama, więc moim drugim prezentem jest moja obecność. — Uśmiechnął się, szczerząc zęby.

— Będę dozgonnie wdzięczna za ten jakże hojny dar. — Cmoknęła ustami w powietrzu, przesyłając mu całusa, a ten go "złapał" i przyklepał do swojej piersi. — Właśnie kończyłam pracę dla Snape'a, tak wyczerpałam temat amortencji, że nawet on by tego tak nie rozpisał.

— Będziecie warzyć eliksir miłosny? — Oczy niemalże rozbłysły mu na tę informację. — Myślałem nad czymś nowym do naszej oferty i myślę że to byłoby idealne.

— Oszalałaś do reszty! — Nachyliła się do przodu oburzona. — Co jak co, ale to naprawdę niebezpieczny eliksir, wiesz jakie może nieść za sobą konsekwencje?

— Mniej więcej, a ty pewnie mi je wszystkie wyryjesz w mózgu. — Uśmiechnął się lekko. — A da się zrobić osłabioną wersję, działającą czasowo?

— Żebyś wiedział, wyrecytowałbyś je o trzeciej w nocy gdyby cię obudzić. — Pogroziła mu palcem. — Musiałabym o tym poczytać, ale myślę że to... możliwe. — Stwierdziła po krótkim namyśle.

— Byłabyś w stanie to zrobić? — Spytał, jeszcze bardziej podekscytowany, przechylając krzesło do przodu.

— Mogłabym spróbować, ale co bym z tego miała? — Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

— Najcenniejszą rzeczą, jaką mam do zaoferowania jest moje serce. — Położył wierzchem lewą dłoń na swoim czole, a prawą wnętrzem na sercu. — Oczywiście tylko, jeśli tego chcesz.

— Bardzo zabawne. — Pacnęła się w czoło, śmiejąc się. — Nie zabiorę ci serca, przyda ci się jeszcze.

— No nie wiem. — Pokręcił głową. — Wiesz, szczerze mówiąc nie widzę siebie w małżeństwie.

— Nie? — Uniosła brwi. — Nie widzisz siebie ganiającego po trawie za rudymi maluchami, albo układającego je do snu, czytającego im książki i tłumaczącego, że potwory spod ich łóżek to tylko wyobraźnia? — Spytała, otwierając kartonowe pudełeczko pełne cukrowych piór.

— Widzę takiego George'a. — Wyznał. — Mógłbym być tym fajnym wujkiem, robiącym razem z nimi żarty, ale nie ojcem. — Przetarł twarz dłonią. — Jak w ogóle zeszliśmy na ten temat?

— George byłby świetnym ojcem, ale ty też. — Położyła dłoń na jego kolanie. — Ja się boję, że nigdy się tak naprawdę nie zakocham, momentami strasznie mi to siada na głowę.

— Tak bardzo, że umawiasz się z kimś jak Iliya? — Znowu w jego trzewiach pojawiło się to dziwne uczucie.

— Wbrew pozorom nie jest taki zły, dał mi kwiaty, dwa razy. — Wskazała dłonią na bukiet stojący na stoliku obok niego. — Ale nie ma tego, bo ja wiem, czegoś?

— Wiesz czego nie ma, przyzwoitości. — Przewrócił oczami, a Amelie w odpowiedzi uderzyła go w nogę. — Dobrze wiesz o co mi chodzi.

— Po prostu mi się nie podoba. — Wzruszyła ramionami, po czym ziewnęła, zakrywając usta dłonią.

— Zostawię cię już, odpocznij sobie. — Powiedział, spoglądając na nią. — Idę pić i tańczyć. — Puścił jej oczko, wstając z krzesła. — Nie zjedz wszystkich słodyczy na raz.

— Wyszalej się tam, bo jeśli się zgodzę wam pomóc, będziecie mieć masę roboty i zero czasu na zabawy. — Odparła, przecierając oczy ze zmęczenia. — Nie zjem, nie musisz się martwić.

— Przyjdę jutro. — Stwierdził, odstawiając krzesło na miejsce. — Oczywiście porozmawiać na temat amortencji.

— Oczywiście. — Pomachała mu. — Pa, dobrej nocy i dziękuję że przyszedłeś. — Posłała mu ciepły uśmiech.

— Dobranoc, Mellie. — Odwdzięczył się jej tym samym, po czym udał się do wyjścia.

Przy drzwiach wisiał duży zegar, spędził w skrzydle szpitalnym dobre pół godziny, pokręcił głową, szepnął do różdżki "lumos", a ta rozbłysła chłodnym, jasnym światłem. Cicho otworzył drzwi i ruszył w kierunku wierzy gryfonów, aby bawić się do rana, a przynajmniej do późnej nocy.

...

Chwilę nie było rozdziału, proszę o wybaczenie. Miałam ciężką sytuację w życiu prywatnym, nadal mam, stąd też następne rozdziały mogą być nacechowane niezbyt wesołymi emocjami, liczę, że nie wpłynie to szczególnie na odbiór calej mojej historii.

galway girl || fred weasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz