33. Narodziny Boga

14 0 0
                                    

Westchnęło. Nic niespodziewanego. Po prostu kolejne przypomnienie o umowie, która została zawarta pomiędzy Stellą a Andżeliką. Czyli nic nowego.

Odkładając papier na biurko, Stella westchnęło. Samo nie wiedziało czego oczekiwało od listu. Może po prostu czegoś więcej. Może chciało, by ta niewielka kartka papieru przyprawiła ich o jakieś uczucia. A odczuwało jedynie zawód.

Ale wiedziało na co ma się przygotowywać. Andżelika prawdopodobnie miałaby oczekiwać na spełnienie swoich rozkazów dotyczących ochrony ich wspólnej tajemnicy i dobrej reputacji. Stella osobiście wątpiło by Asia, Ala i Magda uwierzyły w tą „niewinność". Było wręcz przekonane że dołożą wszelkich starań by znaleźć Milenę. Trzeba było przygotować się na odciąganie uwagi i snucie kłamstw na każdym kroku.

Więc kogo chcieli oszukać?

...

Alicja odłożyła kartkę papieru do swojej kieszeni i wyszła z pomieszczenia. Wszystko musiała przemyśleć, może znaleźć jakiś początek dla planu który chciała stworzyć. Chciała się przejść. Może to by coś dało.

Na siłę spokojnym krokiem powędrowała w głąb willi, szła korytarzami w dość losowej kolejności. Nie miała celu. Chociaż jedno miejsce dziwnie ją przyciągała. Sypialnia. Ich wspólna sypialnia.

Męczyło ją to dziwne uczucie przyciągania, więc by pozbyć się go, powędrowała wprost tam. Chciała przejść obok i sprawdzić czy uczucie zniknie, jednak zatrzymało ją to co zobaczyła.

Na podłodze przed drzwiami leżał list. Zaproszenie.

Podniosła je i przeczytała. Adresatem była Milena.

...

- Więc w ten sposób... - westchnęła, siadając z powrotem pod ścianą i opierając o nią głowę. Nie popatrzyła na sufit, gdyż zamknęła oczy.

Otworzyła te wyobraźni. Spojrzała na pojawiające się drzwi. To były jej możliwości. Każda droga, którą mogła pójść. I tylko jedne były otwarte.

To jemu miała powierzyć to zadanie. Czyli w końcu musiała się z nim zmierzyć. Twarzą w twarz.

Dokładnie tak jak powiedziała Andżelika, do podziemnego pomieszczenia zeszła Hania. Tak jak zawsze Milena nie mogła przeczytać od razu jakie uczucia mieszały się w niej w tamtym momencie, ale wiedziała po co przyszła. Pewnie spostrzegła Andżelikę piszącą lub idącą rozesłać listy, jak nie sama je pisała. Wiadomo było że resztę zwyczajnych już zaproszeń nie pisała Andżelika, a jej słudzy. Jedno było jasne - Hania chciała wiedzieć.

Kucnęła przy Milenie. Może nawet uklęknęła. Jedno i to samo, dla Mileny bez znaczenia. I tak jeszcze nawet na nią nie spojrzała.

- Dzień dobry? - zaczęła Milena, nie do końca wiedząc już jak zaczyna się rozmowy.

- I jak? - spytała dziewczynka. - Dostałaś...?

Milena wysunęła do przodu list, który wciąż trzymała w ręce. Hania wzięła. Przeczytała.

- Ty to rozumiesz? - spytała, sama będąc skonfundowana.

- Całe to zamieszanie by przekazać mi tylko to że jestem w dupie i nic z tym nie zrobię. - stwierdziła, w końcu patrząc na Hanię. Jej niebieskie oczy błyszczały się inaczej niż zwykle. Wyglądały niezwykle niewinnie. Dziwnie szczerze i prawdziwie.

- Ale zrobisz, tak?

- Postaram się... - westchnęła. Z każdym oddechem brzmiała na bardziej przygnębioną. Szczerą.

- Więc jak ci pomóc?! - Hania brzmiała na podekscytowaną. Chociaż sama nie była pewna czy w tym momencie sama była szczera. - Co przynieść? Co załatwić?

- Popatrzyłam... na rozwiązania... - zaczęła powoli. Spokój jej głosu wywołał niepokój u nich obydwu. - I jest tylko jedno.

- A więc jakie? - Hania lekko zwolniła.

- I w tym przypadku niczego nie zdziałam.

     Nastała cisza. Patrząc się wzajemnie w oczy nie wiedziały co powiedzieć. Myśli jakby ucichły, ale czuć było ich intensywność.

- Więc będziesz tu siedzieć?

- Będzie bal maskowy, tak? - Milena nie odpowiedziała.

- Tak. - potwierdziła dziewczyna.

- I będzie wiele różnych gości z zewnątrz?

- No... tak. Andżelika zaprosiła wiele różnych osób...

- W takim razie my też kogoś zaprosimy. Kogoś, kto poradzi sobie lepiej niż ja.

...

     Odłożyła pióro i poszła do salonu, niosąc w ręce kopertę. Stanęła przed kominkiem. Popatrzyła w płonący w jej wyobraźni ogień.

- Nie wiem... - westchnęła.

Też czuła się inaczej. Też dawno się tak nie czuła. Odkąd zarządzała swoją mafią, tymi wszystkimi ludźmi i sprawami, cały czas miała poczucie że ma kontrolę. Nad wszystkim.

Teraz było inaczej. Nie straciła kontroli. Wciąż miała swoich sługów, ochroniarzy, wciąż miała słuchające się partnerki oraz go. On nie mógł nic zrobić. Codziennie dawała mu trochę narkotyku, by osłabić go fizycznie i fizycznie. Tylko że on wstał.

     Miał być osłabiony. A wstał.

Bardzo to odczuwała. Od ich spotkania cały czas wzmacniało jej się przeczucie, płynące w jej żyłach. Mnożyło się, jakby chciało ją w końcu uzmysłowić co się dzieje. Ona tak bardzo nie chciała tego do siebie dopuścić, ale już nie potrafiła. Może tak naprawdę odczuwała to już wcześniej... może tłumiła to za pomocą tortur, które sprowadzały Milenę tam, gdzie Andżelika czułaby się z nią bezpiecznie. Tam, gdzie czułaby tą upragnioną wyższość, która została jej zabrana razem z jej pierwszą mafią. Tylko czy zdołała się już zemścić?

Te wszystkie tortury miały zniszczyć go psychicznie. A on wstał. Podniósł się.

Był gotowy złamać jej schemat.

Lub powołać go do życia.

...

Otrzymał zaproszenie. Już pierwszej nocy zaczął przygotowywania.

Najpierw zamknął oczy i popatrzył na rozwiązania, w podobny sposób w jaki robiła to Milena. Znał ją, a ona znała jego. W miarę. Dlatego to on przejął zaproszenie Mileny.

Nie dostrzegł żadnych konkretów. Tylko znaki. Dostrzegł usta. Dostrzegł wino. Dostrzegł maski oraz materiał. Dostrzegł rękawy. Fioletowe. Łazienkę, zlew i lustro. Uruchomiony kran. Dostrzegł napełnione jedynie krwią serce. Dostrzegł sztylet. Plamę.

- Czyli właśnie tak ma to wyglądać...

Wstał i przeszedł się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Podniósł pierwszy element układanki, z której miał ułożyć samego siebie.

- Serce bez emocji. - stwierdził, również bez nich. - Sama krew.

Przejechał palcem po materiale, który trzymał w bladych dłoniach. Jakby chciał poczuć czy ma coś w środku.

W przeciwieństwie do samego siebie.

- Woda, wino i krew. - uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Krótki śmiech. - ciekawe co je połączy.

Znów zamknął oczy. Znów lekko się zaśmiał.

- Kto. - podniósł głowę do góry, jakby miał zacząć wpatrywać się w gwiazdy przysłonięte sufitem. - Kto połączy te boskie elementy.

Na zamknięte oczy położył ten sam aksamitny materiał, i przewiązał go, by utrzymał się w jednym miejscu.

- Kto jak nie sam Bóg.

Znów śmiech.

- Kto jak nie ja.

Przygody wielu idiotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz