*rozdział 5*

401 17 15
                                    

pov: Aurora

Gdy je otworzyłam, zobaczyłam że ponownie znajduje się na tym korytarzu. Jednakże o ile pamięć mnie nie myli (czasem mam demencję) to dywan i ogółem dekoracje korytarza były w innym kolorze niż dotychczas. Nie żebym wcześniej się im jakoś szczególnie przyglądała, ale wydaje mi się, że nikt nie byłby w stanie zmienić ich tak szybko.

Nie mając co innego ze sobą zrobić, po prostu postanowiłam iść na dół, gdzie przecież czekają na mnie rodzice i liliput. Zeszłam po schodach na parter, trochę się przy tym męcząc. Jednak coś mi nie pasowało w ludziach, których do tej pory minęłam. To znaczy były to może ze trzy osoby, ale za to ubrane bardzo ładnie i tak inaczej. Jak za lat dwutysięcznych.

Ja się pytam, jak ludzie umieją znaleźć takie vintage ubrania? Bo ja takich umiejętności zdecydowanie nie posiadam.

Wkrótce znalazłam się w holu hotelowym. Idąc przez niego, pierwsze co to spojrzałam na recepcję, ale tym razem stała za nią jakaś młoda kobieta, a nie ta prześladująca mnie Marie.

Następnie moje oczy powędrowały w stronę drzwi wejściowych, przez które już kątem oka zauważyłam że ktoś wchodzi. Gdy przyglądałam się dwóm chłopakom, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Jakie jest prawdopodobieństwo zobaczenia młodego Gustava i George'a, gdy w rzeczywistości niedługo dobiją 40-stki?

Musiałam bardziej się im przyjrzeć, ale jednoczenie nie zatrzymywałam się, aby udawać że wcale się na ich nie gapie jak zahipnotyzowana.

Ubrani byli po swojemu, wyglądali jak oni i szli w obecności chyba dwóch ochroniarzy. Wszystko by się zgadzało.

A może liliput dosypał mi coś do jedzenia i jestem teraz w fazie mając zwidy? Bardzo prawdopodobne.

Ewentualnie zasnęłam, ale z tego co sobie przypominam to nie miałam gdzie. Chyba, że wogule się nie obudziłam i cały poranek w restauracji był snem. Ktoś powinien mnie uszczypnąć, abym sama się przekonała.

Co prawda chciałam uszczypnięcia, ale zamiast tego poczułam, że na kogoś wpadłam i ten ktoś wylał na mnie jakiś zimny napój. Automatycznie odwróciłam głowę od chłopaków i spojrzałam na tą osobę.

Przede mną stała rudowłosa dziewczyna, trzymająca w ręku plastikowy kubek z sokiem, który po części znajdował się teraz na mojej czarnej bluzie. No super.

- O matko, przepraszam cię bardzo - powiedziała natychmiast niskim i zupełnie nie pasującym do niej głosem - To było przypadkiem.

- Spoko, moja wina. To ja nie patrzyłam gdzie idę. - odparłam i spowrotem odwróciłam głowę, aby spojrzeć na członków zespołu i utwierdzić się w przekonaniu, że jednak nie miałam zwidów. Dostrzegłam jedynie, że wsiadają do wind.

- Nie dziwię się, że się zagapiłaś. - zaśmiała się, na co znowu na nią spojrzałam. Od razu spotkałam się z jej ciemno brązowymi tęczówkami. Była mniej więcej mojego wzrostu, więc nie musiałam ani podnosić, ani obniżać głowy. Wyglądała na jakieś dwa lata straszą odemnie.

- Czyli nie mam zwidów?

- Nie, a dlaczego?

- Bo to dziwne, że... że... - chciałam coś powiedzieć, ale do mojej głowy napłynęła inna myśl - Nie dziwi cię ich widok?

- George'a i Gustava? Nie, a czemu miałby?

- A nie ważne. Nie wiedziałam po prostu, że mają tu przyjechać. - odparłam, aby nie pomyślała sobie o mnie czegoś głupiego.

- Dziewczyno skąd ty się urwałaś?

Też zadaje sobie to pytanie.

- To znaczy?

Right person, wrong time || Tom Kaulitz Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz