AKT II: Scena I

33 5 12
                                    

AKT II: WZBURZONE MORZE

Usiadłem powoli, zastanawiając się, czy krzesło zniknie, zanim go dotknę i czy spadnę na podłogę.
W tej chwili nic nie wydawało się pewne ani solidne — nawet meble.

Z jakiegoś powodu nie wierzyła w to, że Lauren potraktuje jej prośbę priorytetowo, ba, że w ogóle weźmie ją pod uwagę, zważywszy na to, że prosząc o odnalezienie Matilde była pijana. Lecz gdy dwa dni później, zaraz po obudzeniu się zobaczyła na ekranie telefonu wiadomość od policjantki, składającą się z samych cyfr, nie miała wątpliwości, do kogo należy numer.

Z jakiegoś powodu również nie zrobiła z tym nic, aż do sylwestra. Wtedy wreszcie zdecydowała się zadzwonić. Musiała korzystać, póki Konrad wciąż przebywał w Mediolanie. Na początku nikt nie odebrał, ale za drugim razem już po pierwszym sygnale Veronica usłyszała znajomy, kobiecy głos.

Pronto? (Halo?)

— Czy, czy dodzwoniłam się do Matilde La Torre? — zapytała niepewnie.

— Nica? Wiedziałam! — zawołała uradowana. — Wiedziałam, że się w końcu odezwiesz! Zastanawia mnie jednak, dlaczego tak późno.

— Skoro nie miałam twojego numeru, to jak...

— Nie miałaś mojego numeru? — przerwała jej z zdziwieniem w głosie.

— Nie? — odparła równie zaskoczona.

Matilde mruknęła twierdząco. W głowie Veronici pojawiło się wspomnienie tego feralnego dnia, gdy widziały się na chwilę przed kamienicą ojca Flavio. "I to jemu najbardziej zależało na tym, żebym nie miała z nią kontaktu" — zauważyła, ale to nie wyjaśniało, dlaczego nie miała zapisanego jej numeru. Chyba że Konrad również maczał w tym swoje palce.

— Dobra, nieważne, musimy się spotkać — stwierdziła Matilde po chwili. — O której godzinie ci pasuje?

— Za godzinę — odparła, spoglądając na zegar stojący na komodzie.

— Dobra, w tej kawiarni co zawsze?

— Jakiej kawiarni?

Przez dłuższą chwilę po drugiej stronie słuchawki była cisza. Dopiero po jakimś czasie Matilde odchrząknęła.

— Wyślę ci adres po prostu. Widzimy się na miejscu.

	To był jeden z niewielu dni, gdy nad Rzymem nie wisiała ani jedna chmurka, a promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały zmarznięte policzki

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

To był jeden z niewielu dni, gdy nad Rzymem nie wisiała ani jedna chmurka, a promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały zmarznięte policzki. Veronica w kawiarni znalazła się w ciągu niecałych dwudziestu minut i choć w lokalu było ciepło, to nie zdjęła z siebie ani czapki, ani szalika, ani okularów przeciwsłonecznych. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją rozpoznał. Oprócz tej jednej osoby.

Na całe szczęście kobieta pojawiła się kilka minut później i Veronica pozwoliła sobie przyjrzeć się jej dokładniej. Sprana zieleń, która poprzednio zdobiła jej włosy, została zastąpiona przez jasny, brzoskwiniowy odcień blondu. Z bliska jej ubrania nie wyglądały aż tak niechlujnie jak za pierwszym razem, były po prostu wielobarwne, luźne i za duże, przynajmniej w mniemaniu czarnowłosej. Uwielbiała również biżuterię, a przede wszystkim pierścionki; miała co najmniej po jednym na każdym palcu. Lecz chyba najbardziej Veronicę urzekły jej oczy — w ciepłym odcieniu brązu przypominającym mleczną czekoladę dostrzegła pełno iskierek radości i wywołały u niej uśmiech na twarzy.

Teatro D'ira [+18] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz