Pochylony nad stosem papierów i otwartym laptopem, Konrad przesiadywał w kawiarni od dłuższego czasu. Do tej pory zajmował się tłumaczeniem tylko scenariuszy filmowych, o długości nie większej niż półtorej godziny, lub skryptu pojedynczych odcinków, które miały w polotach do czterdziestu minut — a teraz miał przed sobą sztukę teatralną na trzysta stron.
Przeskakiwał wzrokiem z ekranu na kartkę, którą trzymał w ręku. Coś mu nie grało, mimo że nie popełnił żadnego błędu. To, co napisał, dobrze oddawało sens całości, ale dla niego to nie było to. Odłożył kawałek papieru na bok i wyszukał synonimów do słowa revocare. Nic z tego, co podpowiedział mu internet, nie sprostało jego oczekiwaniom. Nie pomagał również fakt, że autor zdecydował się na rymy. Niby nikt Konradowi nie powiedział, że w finalnej wersji też muszą być, ale w jego mniemaniu przetłumaczony tekst powinien się rymować. Utrudnił sobie tym pracę, ale nie chciał iść na łatwiznę.
Przetarł twarz dłońmi i westchnął zrezygnowany. Jego własny perfekcjonizm doprowadzał go do szału. Dostał tylko cztery miesiące, a przez ciągłe poprawianie wcześniej przetłumaczonych zdań, w ciągu dwóch tygodniu miał zrobione pięć i pół strony. Nie mógł zawieść swojego zleceniodawcy, ale coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nie wyrobi się w wyznaczonym czasie.
— Wygląda na to, że wszystkie stoliki są zajęte. — Dotarło do jego uszu, wytrącając go z zamyślenia. Uniósł głowę i dostrzegł niewiele starszego od siebie mężczyznę, który z przepraszającą miną oddał kobiecie za ladą filiżankę z kawą.
— Ja mam wolne miejsce.
Jednocześnie spojrzeli na Konrada, pozytywnie zaskoczeni jego propozycją. Nieznajomy wziął filiżankę spowrotem i podszedł do studenta.
— Na pewno? Nie będę przeszkadzać? — upewnił się.
— Nie, proszę. — Kiwnął głową na wolne krzesło.
Mężczyzna po chwili zawahania zajął miejsce, ale z daleka było widać, że jest skrępowany tą sytuacją. Konrad niemal od razu zignorował jego obecność, wracając do tłumaczenia sztuki. Czuł jednak wzrok nieznajomego na sobie, co utrudniało mu skupienie się. Nie znosił tego, jak ktoś przyglądał się się jego pracy, bo przypominało mu o tym, jak ojciec stał nad nim, gdy odrabiał zadania z matematyki.
— Jeśli mógłbym spytać... — odezwał się nieznajomy, odrywając swojego towarzysza od wspomnień. — Jesteś studentem?
Konrad zmarszczył czoło, po czym niepewnie kiwnął głową.
— Widzę, że nauka idzie pełną parą. Sesja się zbliża?
— Za cztery dni mam pierwszy egzamin — odparł, mając nadzieję, że ta rozmowa prędko się skończy — ale to nie są notatki na studia.
— W takim razie co? — zaciekawił się.
— Sztuka teatralna, tłumaczę ją — wyjaśnił i prędko wrócił do pisania.
Mężczyzna kiwnął głową z uznaniem. Po jego nieśmiałości nie pozostał żaden ślad; nie pytając o zgodę, wziął jedną z pokreślonych kartek i zaczął czytać, co zostało na niej napisane. Konrad nie zauważył tego od razu, ale gdy podniósł wzrok, ciśnienie mu podskoczyło. Wyrwał notatkę z rąk nieznajomego i położył sobie pod łokciem. Miał nadzieję, że to dobitnie pokaże, że nie życzy sobie dotykania jego rzeczy.
— Przypominasz mi kogoś — odezwał się ponownie.
— Niech zgadnę, może Konrada Balamonte? — zapytał z irytacją w głosie, nawet na niego nie patrząc.
— Nie, chociaż jak teraz tak patrzę...
— Bardzo mi miło, właśnie z nim rozmawiasz — przerwał mu, ignorując jego słowa.
Oczy nieznajomego rozszerzyły się do niewyobrażalnego rozmiaru, jakby miał przed sobą ducha a nie żywego człowieka. Przez moment patrzył na Konrada z czystą ekscytacją, a następnie poprawił okulary na nosie, przyozdabiając twarz powagą. W głowie studenta pojawił się obraz siedzącego przed nim mężczyzny na motocyklu. Możliwe, że wpłynęła na to skórzana kurtka, którą miał na sobie.
— Zachowałem się nieodpowiednio, może zacznę od początku. Louis Reyes, fotograf — powiedział niemal na jednym tchu, wyciągając dłoń do niego.
— Balamonte... Konrad Balamonte — mruknął pod nosem i potrząsnął jego ręką.
— Nie sądziłem, że kiedykolwiek uda mi się spotkać kogoś znanego — przyznał szczerze. — Niby mój ojciec od wielu lat pracuje z największymi gwiazdami, jako że jest operatorem kamery, ale nigdy nie miałem okazji przyjść i popatrzeć chociaż z daleka. Pamiętam, jak mi opowiadał o pracy z Bartolomeo Bozzeli. Bardzo chciałem go poznać, bo jestem wielkim fanem jego filmów, ale ojciec nigdy się nie zgodził.
— Coś jeszcze? — zapytał z udawanym zainteresowaniem.
— Gdy dowiedziałem się, że zeszłeś się z jego córką, postanowiłem przeszukać internet, aby się dowiedzieć czegoś na twój temat — ciągnął dalej, najwyraźniej nie zauważając jego aluzji. Konrad przewrócił oczami i zamknął laptop. — Znalazłem jakąś stronę, na której jest lista filmów, które posiadają twoje tłumaczenie i zdziwiłem się, gdy znalazłem tam Promese della storia! Uwielbiam ten film! Pozostałe też obejrzałem i muszę przyznać, odwaliłeś kawał dobrej roboty. Przy okazji dowiedziałem się, że głos głównej bohaterce podkłada Veronica i jeszcze bardziej pokochałem tę produkcję.
Na samo wspomnienie filmu, Konrad uśmiechnął się pod nosem. To ten, którego scenariusz kończył na ostatnią chwilę, a później oddał go (jak się później okazało) Veronice. Lubił wracać do tamtego wydarzenia, bo dzięki temu poznał kobietę o najpiękniejszych oczach, w jakie kiedykolwiek patrzył bez pamięci. Niespodziewanie filiżanka Louisa spadła na podłogę, rozbijając się w drobny mak. Dźwięk rozbitego szkła sprawił, że Konrad prawie podskoczył na krześle. Miłe wspomnienie sprzed dwóch lat zostało zostało prędko zastąpione przez przykre, sprzed trzech tygodni.
Fotograf co chwila przepraszał kelnerkę, gdy ta przyszła posprzątać bałagan po nim. Student uznał, że to dobry moment, aby wrócić do domu. Potrzebował ciszy i spokoju, a w kawiarni nie mógł tego dostać. Zbierał rzeczy chaotycznie, nie zwracając uwagi na to, czy któraś z kartek się pognie czy porwie. Po opanowaniu własnej sytuacji, Louis zaczął pomagać mu sprzątać, ale Konrad nie zauważył tego, dopóki ich palce się nie zderzyły przed przypadek.
— Och, przepraszam, może nie powinienem...
— Dziękuję. — Konrad przerwał mu naprędce. Wziął od niego teczkę ze sztuką i wrzucił ją niedbale do plecaka, w locie wychodząc z kawiarni.
Szedł szybkim krokiem, chcąc jak najszybciej wrócić do domu. Czuł, że kompletnie wyczerpał swój dzienny limit na socjalizowanie się i marzył jedynie o zakopaniu się pod ciepłą kołdrą w pustym mieszkaniu. W pewnym momencie usłyszał, że ktoś za nim biegnie i spojrzał przez ramię. Zastygł w miejscu, a chwilę później tuż przed nim stanął zdyszany Louis.
— Wspomniałem wcześniej, że jestem fotografem — wydusił z siebie w końcu. — Pomyślałem, że... — Wyjął z kieszeni wizytówkę i podał ją Konradowi. — Polecam się.
— Boże, ale ty jesteś upierdliwy — powiedział bez namysłu, biorąc kartonik. Po chwili dotarło do niego, co wyszło z jego ust i spojrzał na mężczyznę przepraszającym wzrokiem. — Znaczy...
Louis roześmiał się szczerze. Konrad zmarszczył czoło zdezorientowany, ale zaraz zaczął się śmiać razem z nim. Wcześniejsza potrzeba ukrycia się przed światem zeszła na drugi plan, zastąpiona ciekawością, dlaczego mężczyzna za nim pognał za nim.
— Może jestem upierdliwy, kto wie — przyznał, ocierając łzę. — Ale dzięki temu skutecznie przeciągam ludzi na swoją ciemną stronę mocy. Serio, jeśli ty albo Veronica będziecie szukać dobrego fotografa, wiecie gdzie podbijać. — Puścił mu oczko.
— Um, racja, rzeczywiście skutecznie... Będę pamiętać, dzięki — rzucił naprędce i znów ruszył przed siebie, nie wiedząc, jak się pożegnać.
Przez całą drogę do domu myślał o tym, co wydarzyło się w kawiarni. Nie wierzył w Boży plan czy fatum, ale poznanie Louisa nie mogło być przypadkiem. Konrad miał pewność, że jeszcze spotka na swojej drodze rozgadanego i upierdliwego fotografa. Wody spokojnego morza, na którym dryfowała jego łódka, zaczęły powoli się wzburzać. A jemu to się to całkiem spodobało.
CZYTASZ
Teatro D'ira [+18] ✓
Mystery / ThrillerPrzypadek Veronici Bozzeli był znany niemal każdej osobie we Włoszech. Odnalezienie nieprzytomnej aktorki w mieszkaniu przy jednej z rzymskich ulic nie wywołałoby takiego dużego zamieszania, gdyby nie fakt, że zaraz obok niej leżały dwa martwe ciała...