VII. Łyżwiarze, baletnice, tancerze... vs hokeiści

6.5K 235 26
                                    

Ryan

– Agresywniej Cole! To nie jest taniec na lodzie, tylko hokej! – krzyknąłem zza bandy w stronę napastnika głównego składu, który mimo swojej roli, zachowywał się jak pieprzona baletnica. Bał się odebrać krążek przeciwnikowi, a przecież od tego tam był.

Lewy obrońca z ławki rezerwowych odebrał krążek od kapitana drużyny, Zacka. Powoli zapisywałem kolejne wnioski, żeby przycisnąć główny skład. Zdecydowanie byli zbyt rozleniwieni po kolejnej wygranie.

Nim się obejrzałem, prawoskrzydłowy przeciwnej drużyny do głównego składu przejął krążek, który po chwili wyleciał ze strefy ofensywnej w stronę bramki. Gdyby nie nasz główny bramkarz, najpewniej zdobyliby bramkę.
Skupiłem się na chłopaku, który zagrał naprawdę dobrą akcję, a mimo to siedział w drużynie rezerwowych. Nie mogłem wyrzucić skrzydłowego z głównego składu, ale zdecydowanie Nail zasługiwał na większą szansę.

Ciężko było mi zaimponować, bo sam widziałem na lodzie już wiele.
A jemu się udało.

Mecz trwał, a ja mimo chęci powstrzymałem się od paru komentarzy, chcąc sprawdzić, czy zawodnicy w ogóle stosując się do moich poprzednich uwag.
Calum wraz z Zackiem parli do przodu po wznowieniu, ale przeciwnicy nie dawali za wygraną. Wiedziałem, że drużyna w lidzie ECHL dalej jest dobrą drużyną, jednak nie sądziłem, że zespół farmerski dla Toronto Maple Leafs jest dalej częścią ich silnych zawodników.
Należąc wcześniej do Chicago Blackhawks, nauczyłem się wiele i gdyby nie seria wydarzeń, które zwróciły się przeciwko mnie oraz moja kontuzja, mógłbym dalej zdobywać tam swoje mistrzostwa i wygrywać jak i reszta zawodników.

A wylądowałem tutaj. W St. John's.
I choć jako trener przyjąłem tę pozycję z uśmiechem na twarzy, jaki był zawodnik, mimo wszystko żałowałem swoich decyzji sprzed paru miesięcy – a nawet lat.
Cholernie żałowałem tej jednej imprezy po wygranym sezonie. Gdybym mógł cofnąć czas do tamtego momentu, zostałbym w domu. Świętowałbym z Arią choć... choć przecież to i tak nie miało sensu.
Mogłem się łudzić, ale te wszystkie sprawy zwaliły mi się na głowę w jednym momencie półtora roku temu – choć decyzje kumulowały się już wcześniej i to one doprowadziły mnie tutaj.

Na hali z lodowiskiem rozszedł się huk, gdy drzwi prowadzące do sekcji z szatniami otworzyły się, a przez nie do środka weszła pewnym krokiem Polina Aristow jak zwykle w długim, grubym futrze.
Stojąc przy bandzie, kątem oka spoglądałem na lodowisko, przyglądając się przez dłuższą chwilę kroczącym za nią łyżwiarzom.

Nijaka Victoria szła jako pierwsza, wyprzedzając siejącą postrach w całym St, John's Aristow. Ta dziewucha za każdym razem przyssawała się do mojego zawodnika w jakimś najmniej odpowiednim momencie, a potem odstawiała jakieś szopki. Działała mi na nerwy.
Mimo znanej mi twarzy Faith, skupiłem się tylko na tym jak ekspresyjnie tłumaczyła coś facetowi tuż obok niej. Anthony Sweeney był jej partnerem w duecie na lodzie. Wiedziałem to, bo każdy, kto znał Faith z lodowiska wiedział, kim był i jej partner.

Nie byłem stalkerem, choć tak mnie nazwała. I nie byłem jej fanem, choć za niego mnie uważała.
Sądziłem, że jest bystra na tyle, aby wypytać o mnie swojego agenta lub kogokolwiek innego... ale okazało się, że z czasem po prostu pozostała przy swoim.

Ograniczona. Po prostu.
I trzepnięta. Zdecydowanie po ostatnim mogłem ją tak nazwać.

Wróciłem spojrzeniem na lód, gdzie rozgrywały się ostatnie akcje sparingu. Łyżwiarze wchodzili na lodowisko tuż po nas, a mieli pecha, bo dozorca dziś nie przyszedł więc i lodu nie mieli wypolerowanego.

Zapisywałem kolejne uwagi, jakie chciałbym poruszyć w szatni tuż po treningu, gdy po mojej prawej znalazła się Polina z wielkim, szyderczym uśmiechem na twarzy. Czułem, że spogląda na mnie, wypalając we mnie dziury, więc jedynie przewróciłem oczami.

Try me out [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz