XXXII. Różowa sukienka, biała koszula i brak moralności

5K 196 15
                                    

Faith

Czas.
Czas nieuchronnie mijał, a nim zdążyłam się obejrzeć, nadeszła wielka chwila dla Lestera Valdeza i jego narzeczonej. Ślub tej dwójki, mimo że nie był wielkim wydarzeniem medialnym, był huczny.

Przez pierwszą chwilę chciałam odwołać swoje przybycie. Spotkanie Ryana było dla mnie ostatecznością, do jakiej nie chciałam dopuścić. Może i zachowywałam się jak zawstydzona i zraniona nastolatka, ale po tym wszystkim ciężko było mi spojrzeć mu w oczy.

Nawet jeśli nie widziałam ich od prawie czterech tygodni.

Jak to się stało? Nie miałam pojęcia, ale dni mijały, a ja spędzałam czas na lodowisku głównie po jego zamknięciu. Starałam się nie pojawiać tam, gdzie wiedziałam, że może być Reid. Zachowywałam się trochę jak w jakiejś grze, unikając go jak ognia.

Jednak zdecydowałam się przyjechać. Dlatego wysiadłam z taksówki, która przywiozła mnie prosto z lotniska pod... pałac.
Bo choć Lester upierał się, że wszyscy goście zostali umiejscowieni na noc w hotelu, to zamek, jaki się przede mną rozpościerał, w żadnym stopniu nie przypominał hotelu.

– Pieprzony Valdez – sarknęłam z uśmiechem pod nosem, rozchylając usta w zachwycie. Nie sądziłam, że według niego pałac zalicza się pod hotel.

Szerokie mury, wysokie wieże, ostro zakończone gotyckie okiennice i piękny ogród wokół. Lester wybrał sobie naprawdę doskonały miesiąc na ślub, bo koniec marca i początek kwietnia zachwycał swoją wiosenną aurą prawie cały świat.

Pociągnęłam za sobą różową walizkę i zdmuchując kosmyk moich włosów z twarzy, ruszyłam wolnym krokiem do przodu, zachwycając się wszystkim wokół.

Piękna, płacząca wierzba zasłaniała swoimi długimi pnączami szerokie schody prowadzące do wejścia. Przeciągnęłam walizkę na drugą stronę żwirowej drogi, aby móc dostać się na schody.

Duże, szerokie i w horrendalnej liczbie schody.
Zachwyt od razu spełzł z mojej twarzy, gdy zrozumiałam, że swoją ciężką walizkę muszę wnieść na sam szczyt do wejścia.

Mimo że pozostać miałam tutaj jedynie na trzy dni z racji ślubu kościelnego dziś i odnowienia przysięgi przed urzędnikiem jutro, zabrałam ze sobą zdecydowanie za wiele rzeczy, uznając wszystko za przydatne.

Co było najzabawniejsze, pakować pomagała mi się Kate. I to przez nią, w obawie, że nie znajdę tego w pokoju hotelowym, zabrałam suszarkę, lokówkę, prostownicę i żelazko.

Tak.

Żelazko.

I suszarkę pieprzonej kaczkę.

Nigdy więcej Hill nie będzie mnie pakować. Ani nawet przy tym uczestniczyć.

Spojrzałam ponownie stronę schodów i jeszcze raz na swoją walizkę nim z westchnieniem uniosłam głowę ku niebu, przymykając powieki.
Dajcie mi siłę i cierpliwość.

Chciałam już wyciągnąć swój telefon z małej torebki zwisającej z mojego ramienia, stosując się tym samym do słów Lestera — "dzwoń w razie potrzeby, wyślę kogoś na pomoc."

Jednak w tym samym momencie, gdy wybierałam jego numer, usłyszałam głębokie westchnienie wraz z krokami za moimi plecami.
A później ten niski tembr głosu rozbrzmiał w akompaniamencie śpiewu ptaków, przerywając ich piękny koncert.

– Modlisz się?

Nie. Nie, nie, nie, nie, nie.
Cholera.

Wiedziałam, że prędzej czy później (wolałam, by to wydarzyło się później) napotkam go na swojej drodze. Zaproszenie na to wydarzenie było wysłane mi głównie z jego powodu i choć obiecałam mu, że przyjadę tutaj razem z nim, gdy on pojedzie ze mną na święta do domu rodzinnego — nie sądziłam, że ten plan tam szybko się ziści dzięki kolejnemu zrządzeniu natrętnego losu.

Try me out [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz