Rozdział 4.

10 3 0
                                    


Sala bankietowa wyglądała olśniewająco mimo tego niepotrzebnego przepychu. Sute girlandy z pięknie pachnących kwiatów zwisały ze złotych kolumn i wysokich kielichów, w jakich je umieszczono na stołach. Pośród stosików jedzenia, jakie kuchnia ułożyła w przepiękny sposób, również wiły się piękne sznury najróżniejszych odmian orchidei, róż, goździków... Nie sposób było nie zauważyć tu zdolnej dłoni projektantki, która – podobnie jak wiele innych zgromadzonych tu osób – była elfką. Lord słusznie przychylił się do prośby Ravena o to, żeby to właśnie one ozdobiły salę według własnego uznania. Ten wystrój zdecydowanie był godny tamtej dyskusji z władcą, która groziła wydaleniem ze Straży.

– Nie sądziłam, że nasza szafa trzydrzwiowa może wyglądać tak przystojnie – stwierdziła z nutką złośliwości Miranda, podchodząc bliżej jego i Kallima. Mówiła, rzecz jasna, o Tarsimie, który wyróżniał się swoją budową ciała wśród gości Lorda.

Mir miała na sobie długą do ziemi srebrną suknię z rozcięciem sięgającym aż do połowy uda. Suknia miała cieniutkie ramiączka. Niezbyt duży biust kobiety idealnie pasował do lejącego się dekoltu, a drobne, smukłe stopy wręcz zostały stworzone do sandałków z cieniutkimi, błyszczącymi paseczkami. W dłoni trzymała niewielką kopertówkę, a jej towarzyszka – "piękna" nereidka w krwistoczerwonej miniówce, z wydatnym biustem i ustami jak u małego karpika – wyglądała przy niej, cóż... jak dmuchana lalka. Gust Mirandy co do kobiet pozostawiał zawsze wiele do życzenia.

– Pięknie wyglądasz, Mir. – Kallim z szerokim uśmiechem ujął jej dłoń, żeby złożyć na jej wierzchniej części delikatny pocałunek. Sam miał na sobie prosty, brązowy garnitur w subtelną kratkę, pasujący do jego egzotycznej urody.

– A o tobie nie wspomnę – westchnęła urzeczona kobieta, zerkając na Ravena.

– Ciebie nie przyćmiłem, nie martw się. – Elf uśmiechnął się szeroko.

Rozpuścił włosy, co robił naprawdę rzadko. Sięgały mu do pasa, kręciły się lekko. Miał w nie wpleciony szkarłatny kwiat, zatknięty za szpiczaste ucho. Założył na siebie zwiewną szatę w kolorze wiosennej trawy, ściskaną w pasie delikatnym, choć grubym paskiem. Na nogach miał sandały ze srebrnymi paskami, na kostkach i dłoniach pobrzękiwały mu bransoletki. W dodatku miał na skórze malunki namalowane srebrną farbką – liście i kwiaty splecione w misterne wzory. Szata zasłaniała jednak jego tatuaże i było mu z tego powodu przykro.

– Wyglądasz jak elf – stwierdziła towarzyszka Mir.

Miała irytująco uroczy głosik i robiła przy tym również irytująco słodkie minki. Jak chocby teraz – mrugała jak krowa i wydymała usta jak rybka.

– Qiqi, złotko, przynieś nam po drinku – stwierdziła z przesadną życzliwością Mir i wręcz pchnęła ją w kierunku baru, jaki specjalnie postawiono w kącie sali na potrzeby tego przyjęcia.

– Mirando, doprawdy... skąd ty bierzesz takie tępe kobiety? – jęknął Rav, kiedy nereidka zniknęła z zasięgu słuchu. – Stwierdzenie oczywistości to nie komplement – dodał, celowo robiąc taki sam dzióbek jak ona.

– Och, daj spokój. To córka koleżanki matki. Wybłagały mnie, żebym ją tu zabrała, bo ma pierdolca na punkcie księcia Tegammy – prychnęła Mir, poprawiając ulizane na czaszce różowe włosy. – Jej matka myśli, że ona w tej mini kiecce, choć to zwykła, kusa szmata, dopcha się do niego, a ten cudem się w niej zakocha. W końcu jest wolny. Już cała Saria huczy, że nie ma żony.

– To musiałby być wieczór z ingerencją bogów – wydusił Kallim. – Nie znam księcia, ale nie sądzę, żeby raczył obdarzyć tak... wytworną damę choćby spojrzeniem.

Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz