Rozdział 18.

2 1 0
                                    

Wyjście z windy, która zawiozła Ravena na piętro mieszkalne Kwatery, cudem nie zostało okraszone męczeńskim jękiem, kiedy po otwarciu rozsuwanych drzwi zobaczył Jasmine. Kobieta stała ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma, miną godną seryjnego mordercy lub matki, która lada moment wpadnie w szał, bo dzieciak spóźnił się do domu pięć minut.

Za nią stał Kallim z przepraszającym uśmiechem na ustach. Wyglądał na wykończonego. Właściwie to było złe słowo – on wyglądał jakby coś go połknęło, przeżuło i wypluło z pogardą. Zmęczenie malowało się w jego złotych oczach, co jasno pokazywało, że rekonwalescencja po zderzeniu z wściekłością Syriusza nie była łatwa, a tym bardziej przyjemna. Plusem było to, że bił od niego niezmącony spokój. Szczypta irytacji, która unosiła się w powietrzu, musiała być wywołana obecnością Białej Damy... obok której stał zaskakująco blisko. Pierś mężczyzny niemal stykała się z plecami kobiety, która sięgała mu zaledwie do barku, co wyglądało... dobrze.

Postawny, przystojny i dumny król Thalliturna z przepiękną kobietą przed sobą. Kobietą, która była gotowa zabić każdego, kto ośmieli się choćby posłać mężczyźnie nieprzychylne spojrzenie. Śnieżnobiała lwica i jej imponujący lew.

Kallim Nigdy wcześniej nie dał Ravenowi odczuć, że mógł być dla niego niewystarczający. Nieprzerwanie udowadniał mu, że obaj są dla siebie wręcz stworzeni. Szanował go, kochał, wspierał... A teraz Rav nie mógł się wyzbyć wrażenia, że tylko Biała Dama Tegammy zasługiwała na to, żeby stać u boku tak wspaniałego władcy, jakim kiedyś był Tarsim. Przez jej postawę dotarło do niego ze zdwojoną siłą to, z kim mieszkał pod jednym dachem przez trzy lata.

Znał na pamięć liczne historie o bitwach, które stoczył Kallimehtar. O pokoju panującym w Thalliturnie za jego rządów. O szczęściu jego poddanych. Królestwo było wówczas nazywane rajem. Inne nacje ochoczo przenosiły się do Thalliturna, żeby tam wieść spokojne życie. Znał historie o tym, jak – zamiast w pałacu – król spędzał całe dnie pośród swoich poddanych. O tańcach, w których brał udział przy ogniskach, o bezkresnej miłości dla każdej żywej istoty. Nie bez powodu był przykładem dla wszystkich władców, którzy zasiadali na tronach podczas jego kadencji. Nawet sam Rilliamor niejednokrotnie podkreślał, że Kallimehtar jest wzorem do naśladowania.

– Dzień dobry – przywitał się Raven.

Zacisnął mocniej dłoń na pasku torby sportowej. Wracał właśnie z pracy, dlatego miał na sobie mundur Straży, a w torbie gnił przepocony strój treningowy.

– Nie, nie mogłem szybciej – uprzedził pytanie Jasmine. – Lord mnie zatrzymał. Przepraszam za spóźnienie.

– Mogłeś się bardziej postarać – fuknęła kobieta, a Kallim przewrócił oczami, kładąc jej dłoń na ramieniu.

– Odpuść mu, proszę. Skoro mówi, że nie mógł wcześniej, to tak właśnie było – mruknął spokojnie, po czym ją wyminął, żeby podejść bliżej elfa.

Raven nadal dziwnie się czuł. Ta dwójka zbyt dobrze wyglądała razem, przez co jego żołądek ściskał się boleśnie. Czyżby był zazdrosny o Jasmine? Wszystkiego się po sobie spodziewał, ale nie tego.

– W porządku. Skoro chce się czepiać, to niech się czepia. Nic nie poradzę na to, że Lordowi zachciało się paplać o warunkach panujących na Lawendowym Dworze.

– Hej. – Kallim pochylił się, a jego usta delikatnie musnęły policzek Ravena. – Porozmawiamy później?

– Tak. Tym razem na spokojnie – odpowiedział cicho, przyglądając się mu uważnie. – Jak się czujesz?

– Coraz lepiej. Ale tym razem minie trochę więcej czasu, zanim powiem, że czuję się dobrze.

– Nic dziwnego – mruknęła pod nosem Jasmine. – Udało ci się go wyprowadzić z równowagi. Należy ci w końcu dać trofeum idioty roku.

Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz