Rozdział 13.

5 1 0
                                    

Przy śniadaniu wszyscy wydawali się niewyspani. Nawet straszne rodzeństwo miało jakieś zamyślone miny i grzebało w swoich talerzach na przemian z siorbaniem kawy. Choć i tak najlepszy w tym wszystkim był Xander, który rzeczywiście wydawał się być przerażony obecnością Kata przy stole. Jass też robiła swoje, choć teraz oboje byli bardziej ozdobą niż źródłem jakichkolwiek obaw.

W końcu jednak Syriusz wstał od stołu i oznajmił, że idzie zapalić. Dodał przy tym, że Rav ma się szykować do drogi. Jasmine bez słowa zniknęła w tym swoim świetlnym obłoczku godnym boga i tyle ją widzieli. Nawet "pocałuj mnie w dupę" nie rzuciła. Nadęta baba, ot co.

– Jak chcesz, to jakoś wybrniemy z tego, że to on ma cię odwieźć – mruknął konspiracyjnie Xander, pomagając Ravenowi zapiąć niewielką torbę podróżną, którą ze sobą zabrał.

– Jakoś przeżyję – odparł z lekkim rozbawieniem elf. – Nie będzie tak źle. Gorzej, że zasypiam na stojąco. To nie była najlepsza noc – poskarżył się.

Po tym jak skończył czytanie, poszedł się jeszcze wykąpać, a później podjął próbę zaśnięcia. Na niewiele się to jednak zdało, bo odruchowo nasłuchiwał, czy Syriusz się gdzieś nie czai. Bardzo weszło mu głowy, że go obserwuje niczym rasowy stalker. A kiedy już zasnął, śniły mu się okropne rzeczy. Było dużo krwi, głównie jego własnej, kiedy raz po raz kończył jako trup i budził się, mając przed oczami na przemian twarze Kallima i Xandera. Nie było to zachęcające. W tym śnie nie było nawet żadnego motywu. Po prostu czuł ich nienawiść, a potem umierał, nawet się nie broniąc. Na krawędzi świadomości majaczył też Cień. Nie mogło się bez niego obyć, skoro zawsze towarzyszył mu w koszmarach. Co gorsza, Raven za którymś razem obudził się z palcami zaciśniętymi na sztylecie. Pokaleczył się jak ostatni kretyn, kiedy się zorientował, co ma właściwie w ręku. Po tym odpuścił już sobie próby zaśnięcia.

– Serio? – zapytał zaskoczony Xander, dopinając zamek torby do końca. – Ja tam spałem jak dzieciątko po wizycie Jass. Jej wizyty czasem są zbawienn... Co to?

Książę wskazał na sztylet, który Rav właśnie owijał w spodnie, bo pochwy do niego nie dostał. Oczy mężczyzny otworzyły się szeroko po sekundzie, a on sam odsunął się gwałtownie, unosząc dłonie do góry w geście poddania.

– Skąd to masz? – zapytał pełnym zdumienia szeptem.

– To prezent – odpowiedział spokojnie Raven. Przyjrzał się uważnie Xanderowi, bo jego reakcja była specyficzna. – Dlaczego aż odskoczyłeś? – zapytał nieufnie.

Czyżby książę czuł moc tego sztyletu, zanim jeszcze go dotknął? Ciekawe.

– Ty się mnie pytasz, dlaczego? – sapnął Xander, otwierając oczy szerzej niż jakiekolwiek prawo natury zakładało. – Rav, to śmierdzi mrokiem na kilometr. I nie dość, że mrokiem, to krwią, śmiercią, strachem i cholera wie czym jeszcze.

Raven chwycił rękojeść, a sztylet lekko zaświecił w jego dłoni.

– A teraz? – zapytał zaciekawiony.

Pewnie powinien się wystraszyć, ale tak nie było. Był świadom, że Kat zabił tym ostrzem całą masę ludzi.

– Nadal? – zapytał Xander takim tonem, jakby pytał idiotę, ile to dwa plus dwa. – A ja się zastanawiałem, co w tej komnacie tak duszno i dziwnie.

– Kompletnie nie czuję tego o czym mówisz, a przecież od ciebie wyczuwam mrok. Ten musi być dużo silniejszy – uznał Rav jak gdyby nigdy nic i skupił się na posłaniu odrobiny światła poprzez rękojeść aż do ostrza.

– Co do...!

Xander niemal krzyknął, kiedy ostrze sztyletu błyskawicznie się wydłużyło i po sekundzie elf dzierżył w dłoni miecz. Czarny, matowy i pokryty dziwnymi symbolami, cholerny miecz.

Barwy Chaosu. Wierność szmaragdu (tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz